Przejdź do głównej zawartości

Słów kilka o tym co nam się spodobało na pikniku - cz. 5:)

     Wiem, że już myśleli wszyscy iż zakończyłam opowieść o tym spotkaniu. Cha, cha, nic mylnego - koniecznie muszę jeszcze opisać, co też ciekawego zobaczyliśmy tam. 

     Koniecznie muszę wspomnieć, że na tym naszym blogowym spotkaniu miałyśmy okazję pić pyszne soki, które dostałyśmy od Słoneczna Tłocznia . Ja co prawda też piłam te soki, ale moje dzieci uuuuuu - ile one go wypiły! Zresztą nie było się co dziwić, skoro taki upał tego dnia był.


     Już tutaj wspominałam o fantastycznej kobiecie - Klaunie Tosi, ale tak mi się podobało, jak ona zajęła się wszystkimi dziećmi, że aż muszę i tu wspomnieć o niej! Bo jakże być może inaczej :) Ma naprawdę kobieta super podejście do dzieci - zresztą nie tylko - dorośli również szybko polubili Klaun Tosię :)



     Do zabawy dla naszych dzieci - znaczy dzieci mam blogujących, otrzymaliśmy kartonową piramidę od http://krainaeko.pl/ . Przyznam szczerze, że patrząc na miny moich dzieci z samego początku pojawienia się piramidy na boisku, nie byli nią mega zainteresowani. Ale widząc zainteresowanie innych dzieci, przełamali się i bawili się super malując piramidę lub chowając się w niej!  Naprawdę super sprawa. Jak co, to zerkajcie na stronkę do nich i sami możecie przekonać się, co tam ciekawego jeszcze mają. 



      A teraz coś, co mi się bardzo podobało i aż żałuję, że w czasie trwania tego właśnie pokazu, stałam w kolejce po losy na loterię:) Ale całe szczęście cały pokaz odbywał się niedaleko tej kolejki, więc także i niedaleko mnie. O jakim pokazie mówię? O pokazie sztuk walki TANTO.  Lubię te klimaty, tym bardziej, kiedy można prawie na własnej skórze odczuć te ciosy:) Szkoda, że nie wzięli ochotników do pokazu - ja zgłosiłabym się pierwsza, albo prawie pierwsza, bo na pewno było by więcej ochotników do tego, aby ktoś na nas coś pokazał lub coś nam wyjaśnił wiecie, tak z nami-na nas:) Ale i tak podobało mi się jak pokazywali sposoby obrony. Oby tylko mi się to nigdy nie musiało przydawać! Tfu, tfu... niech mnie nigdy nikt nie napada! No chyba, że mąż:)








      Oj działo się działo, a wszyscy stali jak zahipnotyzowani na tym pokazie:) Drugi pokaz, na którym wszyscy stali jak zahipnotyzowani - choć z caaaaaałkiem innego powodu, był pokaz firmy KARMELKOWO . Od momentu, kiedy tylko rozstawili swoje stanowisko i rozłożyli swoje produkty śliniłam się, żeby posmakować choć jednego cukierka! Zresztą nie tylko ja! Chyba każdy zajrzał do tego słodkiego zakątka, żeby choćby tylko oczy nacieszyć tymi pięknymi, kolorowymi, słodkimi cudnościami! Mmmmmmmmm... gdyby tak zrobić spory zapas tych słodkości dla siebie, to mój dentysta cieszył by się ogromnie, bo miałby masę roboty naprawiając moje zęby :) Ale, ale, ja nie o tym chciałam. Chciałam Wam napisać, że jak w końcu zaczął się pokaz firmy KARMELKOWO, to dzieci obległy całe stanowisko, a dorośli tyły zapełnili, to jak doczłapałam się, żeby popatrzeć, cyknąc fotkę jedną czy kilka - oj kto by liczył ile ich nacykałam;), to kurcze nie miałam gdzie stanąć! Nagimastykowałam się i w końcu znalazłam dobrą miejscówkę, żeby wszystko widzieć, słyszeć, poczuć ten słodki zapach i smak:) A co! Poczęstowano nas cukieraskiem, takim świeżo wyrobionym, jeszcze cieplusim i oczywiście z przykazaniem NIE GRYZIEMY TYLKO CYCAMY CUKIERKI! Uwierzcie mi - cieszyłam się jak dziecko cycając smakowitego cukierka:) I choć słuchając wykładu pani o procesie wyrobu masy karmelowej i dalszej części - jak, co, do czego i z czym, wydawało mi się, ze to takie proste! Ale nawet nie zamierzam próbować tego w domku! Bo chyba (znając swoje możliwości cukiernicze) bym coś przypaliła! Ale jak ktoś chętny, to nie spróbuje. Potrzeba ok 3 kg cukru, ok kilo syropu glukozowa-fruktozowego no i wodę, to zagotowujemy do rozpuszczenia się składników - oczywiście trzeba często mieszać. No i mamy karmel. Niby - jeśli czegoś nie pomyliłam, bo moja pamięć dobra, ale krótka, hi, hi:) Z tego co pamiętam i widać to na fotkach, to pani potem wylała karmel na stół, dodała kwasku cytrynowego, później jeszcze dolewała barwniki, było to chłodzone, było miętoszone, zagniatane i rozciągane, potem - podobno jak się taką masę rozciąga i zgniata, to zmienia się kolor tej masy! I faktycznie tak było! Z żółtego czy nawet pomarańczowego lub jasnego brązu - kto jak woli kolorek karmelu nazwać, powstał bieluśki! Z czerwonego - różowy! Jak masa gotowa, formujemy wałek duży, potem małe, a z tych małych to już gotowe lizaki można robić lub ciąć wałeczki na cukiereczki:) Jeszcze się oblizuję pisząc o tych wspomnieniach:) Zaraz będę się bardziej oblizywać, bo fotki wstawię i ślinić do nich się będę przed snem:) Dodam jeszcze, że była możliwość samemu zrobić lizaka! Pani miała słodkie wałeczki przygotowane i kto z obserwujących pokaz chciał, to mógł sam skręcić sobie takiego pięknego, słodkiego i dosyć sporego lizaka! Podejrzewam, że wszyscy chcieli by tego spróbować, ale za taką przyjemność trzeba było najpierw 9zł zapłacić. Popatrzeć każdy mógł, no i patrzyli, wszyscy - zauroczeni! Popatrzcie.

































     Na pewno teraz i Wam ślinka cieknie patrząc na te słodkości! Dostałam od pana na tym pokazie próbkę tych cukierków - tak jak szybko ją dostałam, tak też szybko ona zniknęła! Dwóch synków uśmiechnęło się do mamy - mama ich poczęstowała i cuksów nie było! Oj zjadło by się teraz takiego cukiereczka:)

Komentarze

  1. Zjadłabym takiego cukierasa albo lizaka wyglądają smakowicie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też:) A pozostaje mi popatrzeć na fotki i poślinić się do nich:)

      Usuń
  2. Mój Mąż jak mnie uczył samoobrony i tych wszystkich chwytów to tydzień byłam unieruchomiona i na lekach przeciwzapalnych:D :D więc na tego typu kursy patrzę z dystansem:)
    Ale cukieraski to bym przygarnęła hi hi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wierzę, że po takich treningach wszystkie części ciała odmawiają posłuszeństwa - ale dobrze jest znać techniki samoobrony! Cieszę się, że i Wy macie chętkę na te słodkości:)

      Usuń
  3. Aniu cukierki były pyszne My już byliśmy w Karmelkowo po kolejną partię :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach jakże Wam zazdroszczę:) Wy macie bliżej do nich i dlatego możecie sobie do nich zaglądać:) Ale jeśli wysyłają pocztą swoje cuksy, to i ja zamówię na jakąś okazję od nich :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zamek z kartonu. Projekt na historię klasa 5.

     Zrobić zamek? Hmmm.... No dobra. Ale z czego i jak się za to zabrać? Ja osobiście nie miałam ani pomysłu, ani weny do takiej pracy. Ale w końcu to nie ja miałam wziąć się za ten projekt. ;) Tylko mój najstarszy syn. Uczeń 5 klasy Szkoły Podstawowej ;)       Wiem, wiem, rok szkolny się kończy, zaraz są wakacje, a ja tu o szkole piszę. No ale muszę się pochwalić :) Najpierw synek wpadł na pomysł, aby zamek wykonać ze sklejki. Nawet fajnie, bo i bardziej wytrzymały by był i fajniej by się prezentował. Tylko skąd wziąć sklejki tyle do tego zamku? I drugie pytanie - jak w tej sklejce będziemy wycinać szczegóły, np. mury wieży, okna, drzwi itp.??? Tato powiedział, że prościej będzie z kartonu. Syn nie bardzo chciał robić zamek z kartonu. Ale ostatecznie na ten tatowy pomysł przystał. Z kartonami nie ma problemu, bo przecież w sklepach ich mnóstwo!      Do wykonania tego zamku potrzebowali: 2 kartonów, farby plakatowe w kolorach brąz, czerń i czerwień, różne pędzelki,  duuuużo

Zapomnieć wyjąć kartę z bankomatu!

     Wiecie, jeszcze o tym myślę i nie daje mi to spokoju. Jak można korzystać z bankomatu i odejść od niego nie zabierając swojej karty???????????? Nie rozumiem tego i oby mi się to nigdy nie przytrafiło!      Wczoraj będąc z mężem na zakupach w mieście, musiałam podejść do tejże ściany płaczu, aby wybrać trochę gotówki. No niestety na bazarkach jeszcze kartą płacić się nie da, więc trzeba mieć gotówkę w portfelu. Przed nami podeszła inna para małżonków do bankomatu ( oboje wyglądali na ok 40 lat). Stali razem przy tym bankomacie, razem zaglądali w monitor bankomatu, ja z moim mężem staliśmy z boku i rozmawialiśmy sobie. W pewnym momencie usłyszałam, jak tamta kobieta mówi do męża, że jej się tutaj coś nie zgadza, bo na koncie mają za dużo kasy! No i że lepiej nie wypłacać żadnej kasy tutaj i że ona chce to wyjaśnić w banku. Odeszli od ściany płaczu.        Wtedy ja podeszłam do bankomatu i stoję i lampię się na monitor, który wyświetla info o stanie konta ( tamtej pary) i zapytuje

Nalewka z brusznicy - czyli z naszej borówki czerwonej.

       W tym roku pierwszy raz byłam z moimi dziećmi i mężem na borówkach w lesie. Ja jako dziecko też chodziłam na borówki, ale raczej ot tak, dla siebie, żeby zjeść je. Jako że lubię robić dżemy dla mojej rodzinki, a także od jakiegoś czasu zbieram przepisy i próbuję zrobić nalewki z różnych owoców, to też mężowski pomysł był taki, abym w tym roku spróbowała zrobić właśnie nalewkę z brusznicy! Byliśmy całą rodziną w lesie - jeszcze w wakacje oczywiście. Mężu wcześniej wyczaił super miejsce, gdzie zbieraliśmy, zbieraliśmy i zbieraliśmy te borówki.        Jak widać mieliśmy jednego dnia trochę tych borówek. Z większości zrobiłam dżemik dla dzieci, ale też zostawiłam trochę na nalewkę. I teraz napiszę właśnie o niej.  NALEWKA NA CZERWONYCH BORÓWKACH Kilogram umytych i oczyszczonych czerwonych owoców borówki lekko pognieść, włożyć do słoja, zalać litrem spirytusu, zamieszać, szczelnie zamknąć i trzymać w miejscu nasłonecznionym tak długo, aż borówki stracą czerwony kolo