Przejdź do głównej zawartości

"Lilka" Małgorzata Kalicińska.

     Tę książkę kupiłam sobie jaaaakiś czas temu i tak sobie leżała i czekała na swój czas. Nie wiem czemu, ale jakoś nie zabierałam się do jej czytania. Wolałam inne książki, a ta ciągle czekała i czekała, aż się doczekała. Jakoś przed świętami zaczęłam ją czytać. Od razu przyznam się, że jest to jedna z nielicznych książek polskiej autorki, którą czytałam. Zazwyczaj wybieram zagranicznych pisarzy. 


     Zacznę od krótkiego opisu.
" Marianna tarła ziemniaki na placki, gdy mąż jej powiedział, że odchodzi. Po trzydziestu latach drętwego małżeństwa mają prawo być sobą zmęczeni. Odchodzi... Bez żalu i pretensji. A na dodatek z pytaniem o małą pomoc wpada nielubiana siostra Lilka. 
Bohaterka powieści musi spojrzeć na swe życie w zupełnie nowym świetle. Syn od dawna na swoim, mąż z kochanką, ojciec coraz starszy. Marianna podsumowuje swoje życie - kogo kochała i kto ją kochał. Ile było w nim szczęścia, nieszczęścia? Dopiero jednak pojawienie się Lilki, przyrodniej siostry, pozwala jej inaczej spojrzeć na miłość, kobiecość, przebaczenie. 
Małgorzata Kalicińska pokazuje w "Lilce", że rozstania nie muszą oznaczać pustki, że życie nie kończy się po pięćdziesiątce, że samotność można zapełnić nowymi doświadczeniami, niespodziankami. I jeśli tylko pragniemy, miłość, przyjaźń - jakkolwiek byśmy je definiowali - mogą przyjść do nas w najmniej oczekiwanym momencie. "

     Teraz słów kilka ode mnie. 
     Od samego początku czytało mi się książkę  fajnie i przyjemnie - choć nie wszystkie momenty takie były. Od razu oczyma wyobraźni przeniosłam się w świat książki. A do tego po prostu mogłam przenieść się  w polskie realia, w polski świat. Choć ten świat trochę jeszcze sprzed moich narodzin, ale jak się czytało książkę, to normalnie jakby się tam było, wszystko widziało i rozumiało! Podoba mi się w tej książce to, że tak nasza - Polska historia została tu wtrącona, pokazana jak to troszku było za czasów PRLu. Późniejsze już lata, kiedy to i ja byłam na świecie, aż do czasów obecnych. Pani Małgorzata pięknie pisze - i do tego dopiero podczas czytania tej właśnie książki odkryłam piękny fakt - iż jest ona autorką również takich książek jak: "Dom nad rozlewiskiem", "Powroty nad rozlewiskiem" czy " Miłość nad rozlewiskiem".  Jakoś wcześniej nie skojarzyłam faktów. Ale jak to się mówi: lepiej późno niż w cale :) 
     W tej książce główna bohaterka wspomina swoje dzieciństwo, lata młodzieńcze i młodzieńcze miłości plus dramatyczne przeżycia swoje i nie tylko, poza tym dowiadujemy się, jak poznała swojego męża, dlaczego po latach się rozstają i jak do tego dochodzi. Co samotna kobieta robi później i jak się zachowuje wobec swoich najbliższych. Przygody miłosne, zawody, tajemnice, oczekiwania. Jednak to co mnie najbardziej denerwowało podczas czytania książki było to, że nie raz, nie dwa, ale z kilka ładnych razy paczka chusteczek higienicznych mi nie starczała! Było kilka takich momentów w książce, że wyłam jak bóbr, przeżywając z bohaterką te trudne chwile! Nie wiem czy to moja ciąża tak na mnie działała, choć z natury szybko się wzruszam, więc chyba ciąża tylko mi pomogła więcej chusteczek zapłakać. Mąż widząc jak ryczę nad książką powtarzał: nie becz głupia - przecież to tylko książka! No niby racja, ale ja dodam, że dobra książka! Bo nie każdą książkę którą czytam potrafię tak czytać, że przenoszę się w świat z książki i jakby wcielam się z rolę głównej bohaterki i nie zawsze z nią przeżywam jej smutki i radości. A tutaj tak było. Tuż przed świętami przeczytałam jeden smutny moment, więc na czas świąt i w sumie aż do nowego roku nie czytałam dalszej części, całkiem niedawno znów przysiadłam do tej książki i doczytałam ją do końca. Nie powiem, żeby zakończenie mnie zaskoczyło, chyba się takiego końca spodziewałam, ale i tak wywarło na mnie wrażenie. Zresztą jak cała książka. Bo tutaj można przeczytać jak pieruńska choroba, jaką jest RAK niweczy ludzkie plany, marzenia, osiągnięcia, naszych najbliższych, ale przede wszystkim tych, którzy mają w sobie tego cholernego obcego! Ale już więcej nic nie zdradzę, bo sami musicie przeczytać tę książkę! Koniecznie! Polecam!

Komentarze

  1. Aniu, widzę, że kolejna pozycja przeczytana. Może i ja się skuszę, choć ostatnio nie wiem gdzie palec wsadzić tyle pracy. Czy już wiadomo co nosisz pod serduszkiem?? Będzie kolejny chłopak czy może dziewczynka??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, ja jakoś sobie czas organizuję, żeby poczytać choć troszkę. Ja już tak mam, że czytać lubię i jak chcę się zrelaksować to lubię poczytać :)

      Usuń
  2. Zapisuję tą książkę na swoją listę - tak mnie zaciekawiłaś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapisz, a potem koniecznie przeczytaj - tylko zaopatrz się w chusteczki! :)

      Usuń
  3. a ja ją czytałam i czytałam i czytaaaaałam aż w końcu niedoczytałam i utwierdziłam się w przekonaniu, że większość polskich pisarek to ciotki-klotki :P Jakoś nie mogłam przebrnąć :D:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, mnie ta książka dosyć zafascynowała i wzruszyła. Może też dlatego, że w rodzinie kilka osób chorowało i jeszcze chorują na raka.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zamek z kartonu. Projekt na historię klasa 5.

     Zrobić zamek? Hmmm.... No dobra. Ale z czego i jak się za to zabrać? Ja osobiście nie miałam ani pomysłu, ani weny do takiej pracy. Ale w końcu to nie ja miałam wziąć się za ten projekt. ;) Tylko mój najstarszy syn. Uczeń 5 klasy Szkoły Podstawowej ;)       Wiem, wiem, rok szkolny się kończy, zaraz są wakacje, a ja tu o szkole piszę. No ale muszę się pochwalić :) Najpierw synek wpadł na pomysł, aby zamek wykonać ze sklejki. Nawet fajnie, bo i bardziej wytrzymały by był i fajniej by się prezentował. Tylko skąd wziąć sklejki tyle do tego zamku? I drugie pytanie - jak w tej sklejce będziemy wycinać szczegóły, np. mury wieży, okna, drzwi itp.??? Tato powiedział, że prościej będzie z kartonu. Syn nie bardzo chciał robić zamek z kartonu. Ale ostatecznie na ten tatowy pomysł przystał. Z kartonami nie ma problemu, bo przecież w sklepach ich mnóstwo!      Do wykonania tego zamku potrzebowali: 2 kartonów, farby plakatowe w kolorach brąz, czerń i czerwień, różne pędzelki,  duuuużo

Zapomnieć wyjąć kartę z bankomatu!

     Wiecie, jeszcze o tym myślę i nie daje mi to spokoju. Jak można korzystać z bankomatu i odejść od niego nie zabierając swojej karty???????????? Nie rozumiem tego i oby mi się to nigdy nie przytrafiło!      Wczoraj będąc z mężem na zakupach w mieście, musiałam podejść do tejże ściany płaczu, aby wybrać trochę gotówki. No niestety na bazarkach jeszcze kartą płacić się nie da, więc trzeba mieć gotówkę w portfelu. Przed nami podeszła inna para małżonków do bankomatu ( oboje wyglądali na ok 40 lat). Stali razem przy tym bankomacie, razem zaglądali w monitor bankomatu, ja z moim mężem staliśmy z boku i rozmawialiśmy sobie. W pewnym momencie usłyszałam, jak tamta kobieta mówi do męża, że jej się tutaj coś nie zgadza, bo na koncie mają za dużo kasy! No i że lepiej nie wypłacać żadnej kasy tutaj i że ona chce to wyjaśnić w banku. Odeszli od ściany płaczu.        Wtedy ja podeszłam do bankomatu i stoję i lampię się na monitor, który wyświetla info o stanie konta ( tamtej pary) i zapytuje

Nalewka z brusznicy - czyli z naszej borówki czerwonej.

       W tym roku pierwszy raz byłam z moimi dziećmi i mężem na borówkach w lesie. Ja jako dziecko też chodziłam na borówki, ale raczej ot tak, dla siebie, żeby zjeść je. Jako że lubię robić dżemy dla mojej rodzinki, a także od jakiegoś czasu zbieram przepisy i próbuję zrobić nalewki z różnych owoców, to też mężowski pomysł był taki, abym w tym roku spróbowała zrobić właśnie nalewkę z brusznicy! Byliśmy całą rodziną w lesie - jeszcze w wakacje oczywiście. Mężu wcześniej wyczaił super miejsce, gdzie zbieraliśmy, zbieraliśmy i zbieraliśmy te borówki.        Jak widać mieliśmy jednego dnia trochę tych borówek. Z większości zrobiłam dżemik dla dzieci, ale też zostawiłam trochę na nalewkę. I teraz napiszę właśnie o niej.  NALEWKA NA CZERWONYCH BORÓWKACH Kilogram umytych i oczyszczonych czerwonych owoców borówki lekko pognieść, włożyć do słoja, zalać litrem spirytusu, zamieszać, szczelnie zamknąć i trzymać w miejscu nasłonecznionym tak długo, aż borówki stracą czerwony kolo