Przejdź do głównej zawartości

Poród i wspomnienia szpitalne - cz.1.

     Hubercik ma dziś dokładnie 11 dni, czuje się dobrze, ładnie spija mleczko z maminych piersi. Choć niestety od wczoraj zaczął pokasływać i ma smarki w nosku! Dziś spróbuję zrobić mu inhalacje z soli fizjologicznej, jak do jutra poprawy nie będzie, to wybiorę się z nim na wizytę do lekarza. 
     Tutaj przedstawiałam Wam Hubercika, a dziś opisze po troszku, jak to doszło do porodu i potem kilka wspomnień ze szpitala. 


     A więc termin miałam na 18 czerwca. Ale żadna akcja porodowa się ciągle nie rozkręcała. Więc na tego też dnia umówiłam się na ostatnią wizytę do gina. Ten mnie zbadał, potem podpiął pod ktg na prawie pół godziny i potem stwierdził, że pisze mi skierowanie do szpitala, bo podczas ktg wyczuwalne były tylko 3 ruszy dziecka, że to troszkę mało. No i że on nie wie co tam w brzuszku się dzieje, więc daje mi skierowanie i mam stawić się do szpitala. Od razu zapowiedział, że prawdopodobnie w szpitalu będą mi wywoływać poród. 
      Po południu, jak mąż wrócił z pracy odwiózł mnie z synkami do szpitala. Podczas przyjmowania na oddział spotkałam bardzo miłą pielęgniarkę, która wypisywała moje papierzyska. Lekarz, który mnie badał, też spoko. Wszystko wyjaśnił. Potem przejście na patologię ciąży. Ledwo dotarłam do swojego łózka, wszedł pan doktor, który mnie przyjmował, powiedział, że najpierw podłączą mnie pod ktg, a potem będzie jeszcze usg. No i ok. Podczas ktg tym razem ruchy wyczuwalne były bardziej. A na usg wyszło, że już mało wód płodowych dzidziuś ma tam i pewnie przez to mniej się ruszał. No ale skoro już jestem w szpitalu, a termin porodu też już jest, to padło stwierdzenie, że na następny dzień rano będę miała wywoływany poród. A ja na to jak na lato :) Bo już baaaardzo chciałam mieć urodzone tego mojego maluszka!
     Więc nawet nie rozpakowywałam się na patologii. A na wieczornym obchodzie usłyszałam, że od północy nie mam nic jeść i pić. W nocy bąbelek troszkę się wiercił i nie dał mamie się wyspać. No i przed 8.00 przyszła położna po mnie. Kazała zabrać ze sobą torebkę, wodę i podkłady poporodowe i poszłyśmy. Porodówka to wielka sala, na której są wydzielone ściankami mniejsze pomieszczenia na kilka porodów na raz. Moja fajna położna najpierw kazała mi się przebrać w ich wielką koszulinę do porodu, potem położyć się, zbadała mnie i stwierdziła, że szyjka macicy jest dosyć twarda i trochę to potrwa nim zacznie się poród. Potem podpięła mnie pod ktg i kazała wstać - no i tu dla mnie nowość, kazała mi się kołysać z boku na bok, dodatkowo podpięła mi kroplówkę i co chwilę zwiększała szybkość spadających kropelek tego czegoś na przyspieszenie porodu. Przez prawie cały czas rozmawiałam sobie wesoło z położną. I dowiedziałam się, że za ścianką z lewej leżała pani, która miała poród rodzinny - jej mąż z początku siedział cichutko jak mysz pod miotłą :) Później od czasu do czasu słyszałam, że odzywał się do żony. Z prawej strony miałam panią, która dotarła na porodówkę godzinę po mnie, z mocnymi już bólami i rozwarciem na 3-4 palce. Ja po godzinie bujania się i kroplówką miałam dopiero 2 palce rozwarcia i ciągle za sztywną i za twardą szyjkę do porodu! Po chwili jeszcze 2 inne panie z bólami dotarły na porodówkę, więc było nas już 5 na porodówce, a jeszcze jedna czekała na swoją kolej, bo miała mieć wywoływany poród jak ja. Oj ruch był tego ranka na porodówce, że aż położne się śmiały, że ciekawe która pierwsza urodzi?! Oj ja też byłam ciekawa! Pani z prawej już coraz mocniej piszczała, a potem nawet i krzyczała, dostawała gaz do wdychania, ja musiałam zadowolić się specyfikami przeciwbólowymi podawanymi mi dożylnie. Bo od 9.00 bóle dosyć zaczęły się pojawiać, a przed 11.00 już miałam częste i mocne już bóle. Była chyba 11.00 jak przyszedł pan doktor, sprawdzić jak mają się wszystkie rodzące, ja już miałam w tym czasie mega bóle i powiedziałam, że mam głupie uczucie, że mały już wpycha się z kanał. Lekarz w tym czasie szedł następną rodzącą obejrzeć, a moja położna postanowiła mnie zbadać. Jak tylko się położyłam, ona zbadała i zawołała lekarza, że nie ma nigdzie odchodzić, bo tutaj już będziemy rodzić! Szybko położna owijała się w fartuchy, lekarz też się przygotował, doszły chyba jeszcze ze 2 inne położne - dobrze nie pamiętam, bo w tych mocnych i częstych skurczach miałam prawie cały czas oczy zamknięte i starałam się pamiętać, żeby oddychać. Złapał mnie oczywiści skurcz twarzy i przez moment mówić nie mogłam - nie wiem czemu, ale przy każdym porodzie tak miałam, no i skurcz w rękach, że jak zacisnęłam pięści na kocu, to tak mi palce w tej pozycji zostały na kilka minut, potem puściło. No i szybko moje łóżko przygotowano do porodu, mnie odpowiednio ułożono i poinstruowano, że przy tym dużym skurczu przemy i rodziny! No to dwa parcia i bąbelek wyskoczył z mamusi expresowo! Uffff.... poczułam mega ulgę, a kiedy położna położyła mi maluszka na moim brzuchu, z bliska pokazała najpierw twarzyczkę, potem  siusiaka, żebym się utwierdziła, że syna urodziłam, no i moja położna podała mi specjalne nożyczki do przecięcia pępowiny - ach jaka duma mnie rozpierała, że mogę sama przeciąć tą pępowinę! Potem to już tylko urodzenie łożyska, też poszło raz dwa, no i dowiedziałam się, że nie nacinali mnie, ale pękłam troszeczkę w starej ranie po nacięciu i pan doktor założył mi 3 szwy. Oj był ubaw podczas zakładania szwów. Bo jak pan doktor zabierał się do pracy, to powiedziałam, żeby za dychtownie mnie tam nie pozaszywał, żeby mąż później reklamacji składać nie musiał! Pan doktor zaczął  się śmiać z położną, że niezła pacjentka im się trafiła, tu niby zmęczona po porodzie, a jeszcze na żarty się jej zbiera :) No kiedy ja nie żartowałam :) Ale potem odpowiedział, że co fakt, to fakt, bo za tym czwartym razem na pewno uda się córkę urodzić, więc musi uważać jak mnie zaszywa ;) Ja na to tylko powiedziałam, że to się okaże, co Bozia nam jeszcze w przyszłości naszykuje :) Po skończonym szyciu powiedział, że po jego szyciu moja pupa pędzie wyglądała jak u 18-nastki :) Hmmm... Niby to pocieszające, ale jakoś w to nie wierzę :) Cha, cha :) A potem pan doktor szedł już kolejny poród odbierać, bo ja urodziłam jako pierwsza, a po mnie już dwie panie też rodziły i to te panie, które jako ostatnie dotarły na porodówkę. Mnie przewieziono na poporodowy oddział i zaraz przyniesiono mi ubranego synia. 

Komentarze

  1. Aniu, piękny poród za Tobą. Mnie mimo podawania oxytocyny w zwiększonej dawce żadne skurcze nie przychodziły :) Także nie wiem co to za ból :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja się tylko cieszę, że to tak szybko poszło, bo inaczej to bym chyba wyła jak ta babeczka z mojej prawej - u niej akcja powoli się rozkręcała, a mnie jak wzięło, to raz dwa i było po wszystkim :) Ufff... na szczęście.

      Usuń
  2. Oj pięknie to wszystko wyszło :)))) Kochana za 4 razem zapewne będzie córcia ale póki co cieszcie się zdrowym dzieciątkiem! :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy chcę 4 ciąży i kolejnego dzieciątka. Ale gdyby jednak - to fajnie by było, gdyby jednak się wtedy trafiła córcia. No ale cóż, pozostaje gdybać :)

      Usuń
  3. Wspolczuje tego wywolywania porodu. Ale ciekawe jest to, ze wielorodka, a dotarla do terminu. Najwazniejsze, ze Hubercik zdrowy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taka moja natura. Lekarz mówił, że do terminu dociągnęłam, bo może jednak jest mi dane rodzić dzieci po terminie. Pierwsze i drugie dziecię rodzone są po terminie, no i trzecie też - choć tu tylko 1 dzionek po i wywoływany poród. Ale Miniu, strasznie nie było! :)

      Usuń
  4. Super, że trafiłaś na taką ekipę :D Jak można się pośmiać i pożartować na porodówce, to i rodzi się łatwiej :) A o te skurcze pytałaś? To wysiłkowe są?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co racja, to racja:) A nie pytałam się tym razem. Pamiętam, że przy pierwszym porodzie położna mi mówiła, że dzieciątko niby na jakiś nerw mi uciska i dlatego tak mi robi. To chyba tak to jest. Albo i z wysiłku może! Najważniejsze, że przechodzi :)

      Usuń
    2. A to możliwe, nie pomyślałam o takiej możliwości :)) Całę szczęście że przechodzi :D !!
      Buziaki dla Was <3

      Usuń
  5. Ale smerfik mały :) Aż przypomniałam sobie swoje porody, na szczęście człowiek szybko zapomina ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak to jest, że dosyć szybko się zapomina te bóle porodowe i człowiek się cieszy, że to już po!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zamek z kartonu. Projekt na historię klasa 5.

     Zrobić zamek? Hmmm.... No dobra. Ale z czego i jak się za to zabrać? Ja osobiście nie miałam ani pomysłu, ani weny do takiej pracy. Ale w końcu to nie ja miałam wziąć się za ten projekt. ;) Tylko mój najstarszy syn. Uczeń 5 klasy Szkoły Podstawowej ;)       Wiem, wiem, rok szkolny się kończy, zaraz są wakacje, a ja tu o szkole piszę. No ale muszę się pochwalić :) Najpierw synek wpadł na pomysł, aby zamek wykonać ze sklejki. Nawet fajnie, bo i bardziej wytrzymały by był i fajniej by się prezentował. Tylko skąd wziąć sklejki tyle do tego zamku? I drugie pytanie - jak w tej sklejce będziemy wycinać szczegóły, np. mury wieży, okna, drzwi itp.??? Tato powiedział, że prościej będzie z kartonu. Syn nie bardzo chciał robić zamek z kartonu. Ale ostatecznie na ten tatowy pomysł przystał. Z kartonami nie ma problemu, bo przecież w sklepach ich mnóstwo!      Do wykonania tego zamku potrzebowali: 2 kartonów, farby plakatowe w kolorach brąz, czerń i czerwień, różne pędzelki,  duuuużo

Zapomnieć wyjąć kartę z bankomatu!

     Wiecie, jeszcze o tym myślę i nie daje mi to spokoju. Jak można korzystać z bankomatu i odejść od niego nie zabierając swojej karty???????????? Nie rozumiem tego i oby mi się to nigdy nie przytrafiło!      Wczoraj będąc z mężem na zakupach w mieście, musiałam podejść do tejże ściany płaczu, aby wybrać trochę gotówki. No niestety na bazarkach jeszcze kartą płacić się nie da, więc trzeba mieć gotówkę w portfelu. Przed nami podeszła inna para małżonków do bankomatu ( oboje wyglądali na ok 40 lat). Stali razem przy tym bankomacie, razem zaglądali w monitor bankomatu, ja z moim mężem staliśmy z boku i rozmawialiśmy sobie. W pewnym momencie usłyszałam, jak tamta kobieta mówi do męża, że jej się tutaj coś nie zgadza, bo na koncie mają za dużo kasy! No i że lepiej nie wypłacać żadnej kasy tutaj i że ona chce to wyjaśnić w banku. Odeszli od ściany płaczu.        Wtedy ja podeszłam do bankomatu i stoję i lampię się na monitor, który wyświetla info o stanie konta ( tamtej pary) i zapytuje

Nalewka z brusznicy - czyli z naszej borówki czerwonej.

       W tym roku pierwszy raz byłam z moimi dziećmi i mężem na borówkach w lesie. Ja jako dziecko też chodziłam na borówki, ale raczej ot tak, dla siebie, żeby zjeść je. Jako że lubię robić dżemy dla mojej rodzinki, a także od jakiegoś czasu zbieram przepisy i próbuję zrobić nalewki z różnych owoców, to też mężowski pomysł był taki, abym w tym roku spróbowała zrobić właśnie nalewkę z brusznicy! Byliśmy całą rodziną w lesie - jeszcze w wakacje oczywiście. Mężu wcześniej wyczaił super miejsce, gdzie zbieraliśmy, zbieraliśmy i zbieraliśmy te borówki.        Jak widać mieliśmy jednego dnia trochę tych borówek. Z większości zrobiłam dżemik dla dzieci, ale też zostawiłam trochę na nalewkę. I teraz napiszę właśnie o niej.  NALEWKA NA CZERWONYCH BORÓWKACH Kilogram umytych i oczyszczonych czerwonych owoców borówki lekko pognieść, włożyć do słoja, zalać litrem spirytusu, zamieszać, szczelnie zamknąć i trzymać w miejscu nasłonecznionym tak długo, aż borówki stracą czerwony kolo