Przejdź do głównej zawartości

Jak dla mnie, to przereklamowany ten park w Nowej Holandii.

    Rodzinny Park Rozrywki Nowa Holandia zajrzyj, dosyć pięknie jest rozreklamowany i w sumie z moich znajomych czy rodziny jak na razie mało kto tam był, jednakże słyszałam pozytywne opinie. Dlatego i ja z moją rodzinką postanowiliśmy wybrać się tam. Bilety zobacz dosyć drogo wychodzą, u nas to 2 dorosłych + 2 dzieci ( bo dzieci do 3 lat za darmo wchodzą) to koszt 85zł. Jednak na Groupon znalazłam kupon i za naszą familię płaciłam 54,99zł. Jak widać można taniej :) Z tym kuponem wchodzi się tylko w dni powszednie i w sumie tylko do końca sierpnia jest taka możliwość. 

     Przed wyjazdem obmyślanie którą drogą jechać - przez Malbork będzie korek, bo most i ulice tam remontują, a w stronę Gdańska i potem obwodnicą na W-awę niby będzie szybciej. No to wybraliśmy trasę nr 2. Jednak i tam były remonty, choć nie staliśmy, ale wolniuśko jechaliśmy i to ciągnęło się z 10km. Najważniejsze, że cali i zdrowi dojechaliśmy w końcu. Na dzień dobry przywitał nas dosyć duży wiatr i pochmurne niebo, ale po chwili wyszło piękne słonko. I było dosyć ciepło i przyjemnie.



     A najprzyjemniej dzieci poczuły się, kiedy doszliśmy do gigantycznej Lwiej zjeżdżalni !!! No jak tam nasza starsza dwójka weszła, to ponad pół godziny ich widać nie było, bo tak się fajnie tam bawili.



     To była taka atrakcja, że zejść nie chcieli! Obiecałam im, że obejdziemy park, bo chmury znów powoli napływały a potem wrócimy na tego dmuchańca. No i poszliśmy zwiedzać dalej. Dwór Króla Artura też im się podobał, a raczej możliwość ubrania hełmu i chęć wygłupiania się z mieczami i tarczami - to jest to co moje urwisy uwielbiają :)




     Potem przeszliśmy obok tramwaju wodnego - niestety nie było nam dane nim przepłynąć, bo go remontowali, a szkoda. Za to przeszliśmy labirynt i doszliśmy do hopsalni. Tam chłopcy strzelali z łuku w dinozaury na plakacie - trochę uczyli mamę, ale ja to bym chyba nawet największego dinuśka nie upolowała, no i były tam też trampoliny, na których poskakałam z Hubim.





     Byliśmy też na placu zabaw, gdzie znów były dmuchańce zjeżdżańce i możliwość wariowania w kuleczkach oraz możliwość szukania złota :) Więc i mniejsi i więksi - chodzi mi o dzieci, mieli w czym wybierać. 










     W tych gwoździach to była zabawa - a jaki hałas jak je przerzucano z jednej strony na drugą :)  I jak widać człowieków też da się odcisnąć w tym :) Odwiedziliśmy też Wyspę Potworów. 









      Te potwory raczej na dwójce moich starszych dzieci nie zrobiły żadnego wrażenia - bo słyszałam tylko MAMO NO CHODŹ SZYBCIEJ! CHODŹMY DALEJ TU NIE MA NIC FAJNEGO! A za tą ośmiornicą jest ścieżka edukacyjna, której nie udało nam się całej obejść, bo smród który tam się wyczuwało nam to uniemożliwił! Jak po chwili odkryliśmy, po drugiej stronie owej ścieżki są żywe zwierzątka, w tym dziki, od których okropnie tego dnia jechało smrodkiem! Śmieliśmy się, że ta ścieżka to istna ścieżka edukacyjna - śmierdząco edukacyjna :) No ale zwierzaki fajne - choć nie porobiliśmy za dużo fotek, bo już zaczęło wtedy padać.




      Uciekając powoli przed kropelkami deszczu trafiliśmy do osady wikingów. No albo tam wichura lekka przeszła, albo nie wiem co się z tymi manekinami stało, że leżały w takim trochę nieładzie. A jest tam kamera, więc chyba nikt ze zwiedzających manekinów nie ruszał. 






     Potem musieliśmy już naprawdę schować się przed deszczem, bo lało!!!! Więc przy dmuchanym Lwie, z którego podczas tego deszczu zostało powietrze spuszczone, siedzieliśmy pod parasolami barowymi zajadając małą ciepłą przekąskę. I tutaj frajdą były dwie kaczki, które łaziły pomiędzy naszymi nogami i wyjadały popcorn, okruszki bułek czy nawet osobiście widziałam jak jedna wcinała nagetsa!!! 



      Po deszczu nie chciało nam się już czekać aż nadmuchają znów Lwa, więc powoli obchodząc wyspę zakochanych i wyspę iluzji kierowaliśmy się do wyjścia. 





      Powiem Wam, że owszem, dzieci mają tam się czym zająć. Bo są różne dmuchańce, skakańce, przebierańce, kulkowańce, no po prostu jest czym dziecko zająć! Aczkolwiek myślałam, że te potwory to będą wiecie, takie ŁAŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁ, a tego ŁAŁŁŁŁŁŁ nie było, nawet małego łał nie było!!!!! Inne figurki też nie robiły na nich wrażenia ani jakiegoś większego zainteresowania nimi nie mieli. Ciągle tylko słyszeliśmy z mężem, że chcą na dmuchańce, albo postrzelać z łuku, czy powariować mieczami. No bardzo chcieli popłynąć tramwajem wodnym, ale nic nie poradzę, że nie był tego dnia dostępny. Był sprzęt wodny do wypożyczenia, ale to już za dodatkową opłatą i nam trochę drogo wychodziło, więc darowaliśmy sobie. Więc mamy mały niedosyt związany z tym Parkiem w Nowej Holandii. Ale dzieci się jednak wybawiły i wracały zadowolone - jeszcze bardziej byli by zadowoleni, gdyby nie padało tego dnia, bo nie poszli drugi raz na dmuchanego lwa. Dla tych osób, które chcą się tam wybrać, to napiszę, że tuż przed kasami jest restauracja. Więc i zjeść tam można obiadek czy samą zupkę, my jednak nie korzystaliśmy z tych dobrodziejstw, bo mieliśmy swój prowiant - no i dlatego też nie napiszę opinii o restauracji. Czy ktoś z Was był już w tym Parku? Może na Was wywarł większe wrażenie niż na nas :) 

Komentarze

  1. Na zdjeciach wyglada super. Podobaly mi sie nawet figurki potworow :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi też się podobały, ale dzieciak patrzą inaczej. Może moi za dużo już widzieli i przez to dla nich te akurat słabo się widziały.

      Usuń
  2. Oj na zdjęciach to dla mojego dziecko RAJ! :)) No ale.... :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie ale... uważam, że moi chłopcy już widzieli nie jeden park z dinusiami i przez to teraz marudzą. Ale dmuchańca zawsze i wszędzie im się widzą :)

      Usuń
  3. Dla mnie to taki typowy misz-masz. Nie wiem dlaczego, ale zawsze bardziej preferowałam tematyczne parki rozrywki. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorosłemu widzi się co innego, dziecku też, no i dlatego czasem ciężko znaleźć takie miejsce, które zachwyci wszystkich. No ale zawsze znajdzie się coś dla każdego :)

      Usuń
  4. Wygląda na ciekawie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No jest gdzie połazić i co zobaczyć, aczkolwiek my spodziewaliśmy się czegoś więcej po tym miejscu.

      Usuń
  5. Fajne miejsce ale tak jak mówisz idealne dla dzieci . Gdybyś chciała się gdzieś z nimi wybrać to polecam Zatorland.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zamek z kartonu. Projekt na historię klasa 5.

     Zrobić zamek? Hmmm.... No dobra. Ale z czego i jak się za to zabrać? Ja osobiście nie miałam ani pomysłu, ani weny do takiej pracy. Ale w końcu to nie ja miałam wziąć się za ten projekt. ;) Tylko mój najstarszy syn. Uczeń 5 klasy Szkoły Podstawowej ;)       Wiem, wiem, rok szkolny się kończy, zaraz są wakacje, a ja tu o szkole piszę. No ale muszę się pochwalić :) Najpierw synek wpadł na pomysł, aby zamek wykonać ze sklejki. Nawet fajnie, bo i bardziej wytrzymały by był i fajniej by się prezentował. Tylko skąd wziąć sklejki tyle do tego zamku? I drugie pytanie - jak w tej sklejce będziemy wycinać szczegóły, np. mury wieży, okna, drzwi itp.??? Tato powiedział, że prościej będzie z kartonu. Syn nie bardzo chciał robić zamek z kartonu. Ale ostatecznie na ten tatowy pomysł przystał. Z kartonami nie ma problemu, bo przecież w sklepach ich mnóstwo!      Do wykonania tego zamku potrzebowali: 2 kartonów, farby plakatowe w kolorach brąz, czerń i czerwień, różne pędzelki,  duuuużo

Zapomnieć wyjąć kartę z bankomatu!

     Wiecie, jeszcze o tym myślę i nie daje mi to spokoju. Jak można korzystać z bankomatu i odejść od niego nie zabierając swojej karty???????????? Nie rozumiem tego i oby mi się to nigdy nie przytrafiło!      Wczoraj będąc z mężem na zakupach w mieście, musiałam podejść do tejże ściany płaczu, aby wybrać trochę gotówki. No niestety na bazarkach jeszcze kartą płacić się nie da, więc trzeba mieć gotówkę w portfelu. Przed nami podeszła inna para małżonków do bankomatu ( oboje wyglądali na ok 40 lat). Stali razem przy tym bankomacie, razem zaglądali w monitor bankomatu, ja z moim mężem staliśmy z boku i rozmawialiśmy sobie. W pewnym momencie usłyszałam, jak tamta kobieta mówi do męża, że jej się tutaj coś nie zgadza, bo na koncie mają za dużo kasy! No i że lepiej nie wypłacać żadnej kasy tutaj i że ona chce to wyjaśnić w banku. Odeszli od ściany płaczu.        Wtedy ja podeszłam do bankomatu i stoję i lampię się na monitor, który wyświetla info o stanie konta ( tamtej pary) i zapytuje

Nalewka z brusznicy - czyli z naszej borówki czerwonej.

       W tym roku pierwszy raz byłam z moimi dziećmi i mężem na borówkach w lesie. Ja jako dziecko też chodziłam na borówki, ale raczej ot tak, dla siebie, żeby zjeść je. Jako że lubię robić dżemy dla mojej rodzinki, a także od jakiegoś czasu zbieram przepisy i próbuję zrobić nalewki z różnych owoców, to też mężowski pomysł był taki, abym w tym roku spróbowała zrobić właśnie nalewkę z brusznicy! Byliśmy całą rodziną w lesie - jeszcze w wakacje oczywiście. Mężu wcześniej wyczaił super miejsce, gdzie zbieraliśmy, zbieraliśmy i zbieraliśmy te borówki.        Jak widać mieliśmy jednego dnia trochę tych borówek. Z większości zrobiłam dżemik dla dzieci, ale też zostawiłam trochę na nalewkę. I teraz napiszę właśnie o niej.  NALEWKA NA CZERWONYCH BORÓWKACH Kilogram umytych i oczyszczonych czerwonych owoców borówki lekko pognieść, włożyć do słoja, zalać litrem spirytusu, zamieszać, szczelnie zamknąć i trzymać w miejscu nasłonecznionym tak długo, aż borówki stracą czerwony kolo