Przejdź do głównej zawartości

"Ona przyszła ostatnia" Teresa Monika Rudzka.

     Znacie twórczość pani Teresy Moniki Rudzkiej? Ja przyznaję się bez bicia, że pierwszy raz zetknęłam się z jej twórczością podczas czytania książki "Ona przyszła ostatnia. A to nie jest jedyna jej książka! W czeluściach internetu odnalazłam kilka fajnych tytułów jej pióra. I kto wie, kto wie, może będzie mi dane sięgnąć i po nie kiedyś ;) Teraz jednak zajmę się tą przeczytaną książką ;)



     "Tajemnicza śmierć wydawcy podczas panelu literackiego w hotelu Przepióreczka w Nałęczowie.

     Józef Mulawa, właściciel wydawnictwa Piękne Słowa, nie był wzorem cnót. Wręcz przeciwnie, nie rozliczał się z pisarzami w ustalonym terminie, uwodził, zwodził i manipulował. Trudno więc się dziwić, że właściwie wszyscy uczestnicy spotkania żywili wobec niego co najmniej urazę.
     Kiedy Mulawa umiera w niejasnych okolicznościach, każda z zebranych osób wydaje się być podejrzana. Podczas dochodzenia szybko wychodzi na jaw, że środowisko pisarzy, redaktorów, wydawców i recenzentów, zdominowane przez kobiety - jest bardzo rozplotkowane, skłócone i zazdrosne o wzajemne sukcesy. Ale w obecnej sytuacji panuje zgodne przekonanie; morderca jest wśród nich. 
     Remedios, znana lekarka i pisarka, pomaga śledczym w ustaleniu nazwiska ostatniej osoby przebywającej w pokoju denata."

     Tyle dowiadujemy się z opisu z tyłu książki. A czego ja dowiedziałam się czytając tę książkę? Po pierwsze zaskoczyła mnie na początku książki lista najważniejszych osób. Choć w sumie mi się ona przydała. Ponieważ,  raz że z racji obowiązków domowych i czasu przetworów, a dwa to że w książce tyle się działo, że przeczytanie jej zajęło mi kilka dni. To co dzieje się w tej książce, to czasem mnie denerwowało. Bo czytam, czytam, jest czas obecny i właśnie pewne osoby coś tam robią, a za chwilę jedna z nich cofa się wspomnieniami  do jakiegoś momentu swojego życia i czytamy jej wspomnienia tak jakby w czasie teraźniejszym. Mnie to myliło czasem i może przez to potrzebowałam kilku dni na przeczytanie tej książki i złożenie wszystkiego w jedną całość. I tu też pomocna była ta lista osób, w razie jak zapomniałam kto jest kto :) 

     

     Ale, ale, wracając do meritum, to w tej książce jest sobie pewien hotel, w którym odbywa się spotkanie różnych pisarzy, wydawców itp. Największą atrakcją jest jeden wydawca - Józef Mulawa, zwany przez niektórych Ziutek :) Dlaczego on jest atrakcją? Bo jedni chcą z nim porozmawiać na temat zaległej kasy, inni bo chcą aby on wydał ich książki, jeszcze inni z powodu sexu. Jak widzicie, powody przeróżne. I właśnie, tego pierwszego wieczoru, w tym hotelu Przepióreczka, ten Ziuteczek najpierw ma tłumy gości w swoim pokoju hotelowym, a później ginie! Najlepsze jest to, że nikt nie chce się potem przyznać do zabójstwa Mulawy i nikt nie chce mówić całej prawdy. Zjawiają się oczywiście miejscowi policjanci, choć mam wrażenie, że oni nie bardzo ogarniają temat. Chodzi mi o to, że niby policjanci powinni wiedzieć, jak podejść do sprawy zabójstwa, że wiedzą jak zająć się podejrzanymi, jak wszystkich przesłuchiwać itp. Ale sobie z tym marnie radzą. W prowadzeniu dochodzenia pomaga im jedna z uczestniczek tego literackiego panelu - Remedios Pereira-Wilk, która jest zarówno pisarką jak i znaną panią doktor. To ona ogarnia dobrze towarzystwo, to ona dopowiada co nie co panu komisarzowi, to ona gra tutaj pierwsze skrzypce, choć jest również podejrzana o zabójstwo Mulawy. I tutaj zapala się lampka! Przecież w normalnym życiu tak się nie dzieje! Policja sama wyjaśnia sprawy, a nie że osoba podejrzana również prowadzi dochodzenie i to nawet lepiej robi od policji! No ale to nie jest prawdziwe życie, tylko powieść kryminalna. Więc tutaj można trochę naginać rzeczywistość. Poza tym ja do samego końca i zarazem rozwiązania sprawy nie domyślałam się, kto jest zabójcą! Podejrzewałam kilka osób. Ale prawdziwy zabójca mnie zaskoczył. I zaskoczyła mnie mentalność ludzka!!! Bo na początku nikt do zabójstwa przyznać się nie chciał, a potem zabójców było kilku! Że też dla sławy no i dla pieniędzy ludzie są skłonni wziąć na swoje barki zabójstwo, którego nie popełnili! Takiego ludzkiego idiotyzmu nie zrozumiem. Jednak w tej książce każda przedstawiona osoba ma inny charakter, inne priorytety w życiu i dlatego są ciekawe. 


     Druga sprawa jaka jest przedstawiona w tej powieści kryminalnej, to świat literacki. Możemy trochę podpatrzeć relacje pomiędzy pisarzami, wydawcami i blogerkami. Co każdy z nich myśli i mówi o innych, jak sobie zazdroszczą, jak krytykują czasem. Nie znam świata pisarek czy wydawców, trochę orientuję się w świecie blogerek i wiem, że bywa różnie. Jedna blogerka potrafi drugiej zazdrościć czy złorzeczyć. Ja staram się od takich sytuacji trzymać z dala. I dobrze mi z tym. Tym bardziej nie byłabym w stanie dla kasy i sławy przyjąć na swoje barki zabójstwa! Nigdy w życiu! A jednak w opisanej tutaj sytuacji na pewno jest i ziarnko prawdy, więc i w życiu realnym by się takie osoby znalazły. 


     Podsumowując, ten kryminał jest tak dobrze skonstruowany, że do końca nie znamy sprawcy i razem z policjantami i panią Remedios szukamy tego winnego. To co dzieje się tutaj bardzo wciąga, choć trzeba skupienia by sobie wszystko na bieżąco układać w głowie i się nie pogubić. To czego tutaj nie znajdziecie, to scen krwawych, scen drastycznych, tego tutaj nie ma. Trochę przypomina mi serial "Detektyw Monk". Tam też nie ma takich drastycznych scen. Jest zabójstwo i główny wątek dotyczy wykrycia zabójcy. Tak jak w tej książce. Zabójstwo jest i akcja dotyczy złapania zabójcy. Koniecznie przeczytajcie ten kryminał, żeby znaleźć sprawcę.

     A wiecie co mnie jeszcze zaskoczyło w tym kryminale? Imię i nazwisko głównej bohaterki. Wszystkie imiona polskie a tutaj imię pochodzenia hiszpańskiego, a pierwszy człon nazwiska kolumbijski. Tak mnie zastanowiło, dlaczego pani Rudzka do polskich postaci dołączyła postać o takim inaczej brzmiącym imieniu i nazwisku? Tak samo imię jej córki - Amaranta, które pochodzi z greckiego. Dlaczego pani Rudzka nie skorzystała z naszych pięknych żeńskich imion?  Czyżby dla przykucia większej uwagi czytelnika i dlatego, że takie imię dłużej zapadnie nam w pamięci? Jak myślicie?


Tytuł: "Ona przyszła ostatnia"
Autor: Teresa Monika Rudzka 
Ilość stron: 272
Wydawnictwo: Lucky 

     Dziękuję wydawnictwu LUCKY za możliwość przeczytania tej książki.


Komentarze

  1. Nie znam autorki, nie słyszałam też o tej książce. Dzięki za recenzję.

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajna orioozycja na letnie przesiadywanie na hamaku. Chętnie po nią sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie potem daj znać, jak wrażenia po lekturze
      😁

      Usuń
  3. To nie są moje klimaty ale dobrze poznać inne wydawnictwa. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Coś mi się chyba kiedyś obiła ta autorka o uszy, ale przeczytać nie miałam okazji jeszcze żadnej jej książki.

    OdpowiedzUsuń
  5. jESZCZE NIE SPOTKAŁAM SIĘ OSOBIŚCIE Z TĄ KSIĄŻKĄ, ALE MOŻE WARTO.;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zawsze warto sięgnąć po nieznanego autora czy nieznany tytuł, choćby dlatego żeby przekonać się czy warto :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zamek z kartonu. Projekt na historię klasa 5.

     Zrobić zamek? Hmmm.... No dobra. Ale z czego i jak się za to zabrać? Ja osobiście nie miałam ani pomysłu, ani weny do takiej pracy. Ale w końcu to nie ja miałam wziąć się za ten projekt. ;) Tylko mój najstarszy syn. Uczeń 5 klasy Szkoły Podstawowej ;)       Wiem, wiem, rok szkolny się kończy, zaraz są wakacje, a ja tu o szkole piszę. No ale muszę się pochwalić :) Najpierw synek wpadł na pomysł, aby zamek wykonać ze sklejki. Nawet fajnie, bo i bardziej wytrzymały by był i fajniej by się prezentował. Tylko skąd wziąć sklejki tyle do tego zamku? I drugie pytanie - jak w tej sklejce będziemy wycinać szczegóły, np. mury wieży, okna, drzwi itp.??? Tato powiedział, że prościej będzie z kartonu. Syn nie bardzo chciał robić zamek z kartonu. Ale ostatecznie na ten tatowy pomysł przystał. Z kartonami nie ma problemu, bo przecież w sklepach ich mnóstwo!      Do wykonania tego zamku potrzebowali: 2 kartonów, farby plakatowe w kolorach brąz, czerń i czerwień, różne pędzelki,  duuuużo

Zapomnieć wyjąć kartę z bankomatu!

     Wiecie, jeszcze o tym myślę i nie daje mi to spokoju. Jak można korzystać z bankomatu i odejść od niego nie zabierając swojej karty???????????? Nie rozumiem tego i oby mi się to nigdy nie przytrafiło!      Wczoraj będąc z mężem na zakupach w mieście, musiałam podejść do tejże ściany płaczu, aby wybrać trochę gotówki. No niestety na bazarkach jeszcze kartą płacić się nie da, więc trzeba mieć gotówkę w portfelu. Przed nami podeszła inna para małżonków do bankomatu ( oboje wyglądali na ok 40 lat). Stali razem przy tym bankomacie, razem zaglądali w monitor bankomatu, ja z moim mężem staliśmy z boku i rozmawialiśmy sobie. W pewnym momencie usłyszałam, jak tamta kobieta mówi do męża, że jej się tutaj coś nie zgadza, bo na koncie mają za dużo kasy! No i że lepiej nie wypłacać żadnej kasy tutaj i że ona chce to wyjaśnić w banku. Odeszli od ściany płaczu.        Wtedy ja podeszłam do bankomatu i stoję i lampię się na monitor, który wyświetla info o stanie konta ( tamtej pary) i zapytuje

Nalewka z brusznicy - czyli z naszej borówki czerwonej.

       W tym roku pierwszy raz byłam z moimi dziećmi i mężem na borówkach w lesie. Ja jako dziecko też chodziłam na borówki, ale raczej ot tak, dla siebie, żeby zjeść je. Jako że lubię robić dżemy dla mojej rodzinki, a także od jakiegoś czasu zbieram przepisy i próbuję zrobić nalewki z różnych owoców, to też mężowski pomysł był taki, abym w tym roku spróbowała zrobić właśnie nalewkę z brusznicy! Byliśmy całą rodziną w lesie - jeszcze w wakacje oczywiście. Mężu wcześniej wyczaił super miejsce, gdzie zbieraliśmy, zbieraliśmy i zbieraliśmy te borówki.        Jak widać mieliśmy jednego dnia trochę tych borówek. Z większości zrobiłam dżemik dla dzieci, ale też zostawiłam trochę na nalewkę. I teraz napiszę właśnie o niej.  NALEWKA NA CZERWONYCH BORÓWKACH Kilogram umytych i oczyszczonych czerwonych owoców borówki lekko pognieść, włożyć do słoja, zalać litrem spirytusu, zamieszać, szczelnie zamknąć i trzymać w miejscu nasłonecznionym tak długo, aż borówki stracą czerwony kolo