Zabierałam się za ten post kilka dni temu, ale zabrać się nie mogłam. Przepraszam Was! Ale już pędzę z informacją, że córeczka po operacji jest cała i zdrowa, i jest z nią wszystko ok!!!
Dziękuję WAM WSZYSTKIM za kciuki, za modlitwę i za słowa wsparcia!!!
Więc teraz zasypię Was szczegółami :)
W środę przyjęli nas do szpitala. Oczywiście papiery wypisać, podpisać, zrobiono córci i mi test na Covid 19. Wtedy pielęgniarka nas odprowadziła na oddział, gdzie przechodziliśmy kwarantannę. Każdy rodzic z dzieckiem miał swój pokój, ale do łazienki chodziło się na korytarzu. Nic strasznego :) Było ok :) Nikt nas nie odwiedzał, z personelem kontakt telefoniczny. Jednak tam byłyśmy tylko do czwartkowego poranka. Już cosik po 7.00 rano dostałam telefon, że test jest ujemny i przenosimy się na chirurgię.
Na chirurgii najpierw papierologia, potem przydział pokoju. Tym razem trafiłyśmy do pokoju, gdzie stało 5 łóżek przygotowanych dla dzieci. Jednak z powodu wirusa mogły w pokoju przebywać: dwoje dzieci plus dwoje rodziców. Czyli 4 osoby na pokój. Przynajmniej nam taki pokój się trafił :) W pokoju zastaliśmy ojca z kilkuletnim synem, ale ten chłopiec za kilka godzin już wychodził, bo miał operację podniebienia dzień szybciej. Więc się zastanawiałam, kogo do nas dołączą. No i dołączyli nam mamę z córeczką, które poznałyśmy kilka mcy wcześniej na kontroli u logopedy. Moja córcia czekała na zszycie wargi, a malutka Z. czekała na zszycie podniebienia. Oczywiście nie obyło się tego dnia bez płaczu, bo musieli pobrać córci kilka probówek krwi, a ciężko było znaleźć u niej żyłki, potem ciężko się wkłuć, a na koniec się okazało, że ona ma problem z żyłami. Zapomniałam jak pielęgniarka to nazwała, ale mówiła, że to wygląda tak, jakby co kawałek w żyle mała miała takie ścianki, które blokują przepływ krwi. I dlatego też był problem z wkłuciem wenflonu do kroplówki. Eh... Trochę się nacierpiała ta moja córcia. Ale cóż, musiała dać radę i dała!! Dzielna jest! Najgorsze było to, że podczas rozmowy z chirurgiem dowiedziałam się, że po operacji nie mogę córci karmić piersią, ani butelką, ani kubkiem niekapkiem do 6 tygodni!!! SZOK!! O tym nikt nie wspomniał. A ja nie miałam laktatora przy sobie. W szpitalu nie mogli mi pożyczyć laktatora z powodu wirusa. Więc mąż chcąc nie chcąc musiał jechać ponad 300km w jedną stronę, żeby dowieźć mi laktator. Ale i z tym daliśmy sobie radę. Brawo MĘŻU! Miałyśmy tego dnia jeszcze różne wizyty lekarzy, różne pytania padały, no ale ogólnie było ok. Dowiedziałam się, że karmienie ostatnie małej ma być do 4.00 rano. Bo miała iść na blok operacyjny albo jako pierwsza, albo jako druga.
I nastał piątek. Od 4.00 nad ranem zero karmienia, a co mała się budziła i płakała, to lulałam ją. I tak do rana. Rano coś po 8.00 zabrali na blok operacyjny całkiem inną dziewczynkę. Więc moja i sąsiadki córcia czekały. Sąsiadki córcia pojechała na blok ok.11.00. Ja z moją w tym czasie byłyśmy jeszcze na echu serca. Mała była tak zła i głodna, że tyyyle czasu nic nie dostaje, że podczas echa tak wyła, że pani doktor nawet nie powiedziała czy jest wszystko z sercem ok, czy nie!!! Aż pielęgniarka co z nami była na badaniu była zdziwiona. No cóż. Może niejedni nie powinni pracować z tak małymi dziećmi, skoro ryk głodnego i rozzłoszczonego dziecka ją irytuje. Ale to tylko ta jedna pani doktor nam się taka niemiła trafiła. Reszta personelu - ANIOŁY! Jak mogą, tak pomogą! Moją na blok operacyjny odprowadziłam około 13.00 dopiero. A dostałam ją z powrotem coś po 16.00. Po operacji każde dziecko jeszcze ok 2 godzin leżało w pokoju wybudzeń. Potem dopiero przywożono je do rodzica. I wtedy się zaczęło! Z rąk mi nie schodziła, dalej nie mogła być karmiona. Lekarz powiedział, że ją karmić mam zacząć dopiero następnego dnia ok 7.00. Za to pielęgniarki pozwoliły i mi i mamie Z. karmić od 4.00. Więc mała bez karmienia była dobę. Oczywiście dostawała glukozę w kroplówce, przeciwbólowe, antybiotyk i inne specyfiki. Ale ja się ciągle zastanawiałam, jak to będzie, kiedy małą będę mogła nakarmić, a karmić miałam strzykawką lub łyżeczką. Jednak i tu mała mnie zaskoczyła, bo była tak głodna, że łykała to mleko tak szybko ze strzykawki, że bałam się, żeby się nie zakrztusiła. Poza tym pielęgniarki przyprowadziły mi wózek, więc małą w końcu udało się odłożyć i trochę spała w wózku. Bo do łóżeczka nie chciała! Miałam wtedy pół godzinki dla siebie na szybki sen, potem pobudka, uspokajanie, szybko ściągać pokarm i ją nakarmić, ululać i znów pół godzinki na sen. I tak do rana. Rano już było spokojniej, i ładnie piła moje mleko ze strzykawki, wiec podczas obchodu lekarskiego ok.11.00 lekarz stwierdził, że dziś nas wypisują. Szybki tel. do męża, żeby po nas przyjeżdżał. A ja w tym czasie się najadłam, pozałatwiałam resztę papierologii, spakowałam nas, nakarmiłam małą i po ponad 3 godzinach tatko był już po nas. A po kolejnych 3 ponad godzinach byliśmy wszyscy w domku. Trasa trochę zeszła nam dłużej, bo mała była płaczliwa, więc było więcej przystanków, żeby ją nakarmić i uspokoić i dalej w drogę.
Pierwsze 2 dni w domu czyli niedziela i poniedziałek były trudne, bo mała dalej prawie z rąk nie schodziła. Już mniej płakała, nawet zaczęła się uśmiechać, jadła słoiczkowe obiadki jak nigdy wcześniej! Normalnie jeden to było za mało! Ale mała może jeść tylko wszystko zblendowane ma gładką masę. Nie ma jeść owoców, bo podobno podrażniają ranę. Jednak od kilku dni podaję jej owocowe musy i odpukać wciąga je tak samo chętnie jak i obiadki. Do tego jogurciki wcina jak szalona. Za to odrzuciła moje mleko i wszystkie napoje które chcemy jej podać strzykawką! Mama ściąga mleko i próbuje podać córci, a ta tego mleka nie chce. Łyżeczką trochę wypija, ale ogólnie boję się czy aby nie odrzuci mojego cycka mała cwaniara! Dodać muszę, że pielęgniarki pocieszały mnie, w szczególności jedna, że skoro chcę karmić małą jeszcze piersią, to nie mam się poddawać i będę za kilka tygodni karmić. I dodała, że lekarz trochę przesadził i że już po 4 tygodniach mogę karmić piersią małą. To samo usłyszałam i od pediatry, który nas odwiedził w szpitalu i od logopedki. Więc jeszcze 2 tygodnie przed nami udręki, a potem jeśli mała mi nie odmówi, to będziemy się cyckować dalej :)
Wiecie co w pierwszych dniach było dla mnie najgorsze? To, że nawet gdybym małą posadziła na podłodze, żeby się pobawiła, to musiałam i tak być przy niej!!! Bo nie mogła nic wkładać do buzi, nawet paluszków swoich, nie mogła nic gryźć, nie mogła się uderzyć ani w nosek, ani w usteczka. Więc nie spuszczałam jej z oka nawet przez pierwsze 2 nocki. Co się z tym wiąże, byłam niewyspana. Ale potem było tylko lepiej. Mała czuła się coraz lepiej, ogólnie apetyt miała i ma do tej pory duży, poza tym, że mojego mleka nie pije, ale tak jest wszystko jak najbardziej ok! Nawet w piątek w zeszłym tygodniu zaliczyłyśmy już kontrolę w Olsztynie u chirurga!!! Ściągnął jej też szwy, jeszcze kilka zostało szwów w nosku i na wardze, ale te podobno mają się rozpuścić. Następną kontrolę mamy na początku lipca.
Ufff... Dobrnęłam do końca opowieści! Jeśli i Wy dobrnęliście czytając te moje wypociny, to bardzo Wam dziękuję. I raz jeszcze dziękuję za wszystkie słowa otuchy, które od Was otrzymałyśmy!!! WIELKIE BÓG ZAPŁAĆ WAM ZA WSZYSTKO!!! Córcia wygląda teraz caaaałkiem inaczej! Ma zszytą wargę i korektę noska. Następna operacja pomiędzy 2 a 3 rokiem życia. Więc chwilowo spokój.
Wierzę, że wszystko się dla Was ułoży. Zobaczycie, że teraz będzie tylko lepiej. Uściski dla Malutkiej!
OdpowiedzUsuńDziękujemy za miłe słowa.
UsuńŚlicznie i bardzo szybko się zrosło! Jednak dzieci to cudowne istotki nawet w kwestii rekonwalescencji!
OdpowiedzUsuńTo prawda, bardzo szybko się goi rana. Aż sama jestem w szoku i cieszę się z tego ogromnie.
UsuńTo bardzo osobiste przeżycia. Dobrze, że w tych niepewnych okolicznościach covidowych jesteście już po i w domu. Dużo zdrówka dla córeczki.
OdpowiedzUsuńDziękujemy za miłe słowa. I fakt, myślałam, że dłużej trzeba będzie czekać na operację, ale nas zaskoczyli. No i zaskoczyli nas tym, że w cale długo nas nie trzymali.
UsuńSuper wiadomości! Cieszę się, że wszystko tak dobrze się udało.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Was bardzo serdecznie
My też bardzo się cieszymy. Pierwsze koty za płoty! I trochę spokoju, później znów zaczną się nerwy ;) Ale to za jakiś czas :)
UsuńWspaniałe wiadomości. Tak bardzo cieszy, kiedy sprawy posuwają się w pożądanym kierunku. Z każdym dniem coraz lepiej. Szczególne uściski dla małej. :)
OdpowiedzUsuńBardzo bardzo dziękujemy za miłe słowa :) Pozdrawiam :)
UsuńWspaniale, że wszystko tak świetnie i sprawnie poszło. Córcia wygląda cudownie :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo Sylwio :) Buziaki :)
UsuńBardzo się cieszę :) Wiedziałam że już po, po przeczytaniu dobrze wiedzieć że poszło w miarę gładko.
OdpowiedzUsuńOj tak. Ten pierwszy etap już za nami :)
UsuńWyglada uroczo. Jest bardzo dzielna i ma dzielna Mame i Aniu, ona jest taka slodka, ze bym ja usciskala :-* super, ze wszystko sie udalo. Uff.
OdpowiedzUsuń