Przejdź do głównej zawartości

Dorota Gąsiorowska "Opowieść błękitnego jeziora".



      Wierzycie w magię, czary, legendy? Myślicie, że los może być dla jednych łaskawy, a dla innych już nie?  Czy więzy rodzinne są dla Was ważne? Wiem, wiem, wyjątkowo zaczynam tę recenzję od pytań i to jeszcze jakich dziwnych :) 

     "Opowieść błękitnego jeziora" Doroty Gąsiorowskiej to cudowna historia, która jest prowadzona dwutorowo. W większości czasu jesteśmy w czasach obecnych w Bukowej Górze i trochę w Bydgoszczy lub Krakowie. Ale są takie momenty, kiedy przenosimy się w czasie, cofamy się o kilka pokoleń i znów jesteśmy w Bukowej Górze. Ach, a powiem Wam, że ta przygoda zarówno z obecnych czasów, jak i ta przenosząca czytelnika w czasie wciąga, intryguje, zaskakuje i pobudza do tego, żeby szybko czytać dalej, by poznać dalsze losy bohaterów.

     Sonia jest dziennikarką i postanowiła przyjechać do Bukowej Góry, aby napisać artykuł o legendzie związanej z bardzo wyjątkową kawiarnią. Ta kawiarnia nazywa się "Złote Serce". Dlaczego tak się nazywa i skąd w ogóle taka nazwa? Tego dowiecie się z książki. Ja napiszę tylko, że ta kawiarnia, połączona z manufakturą czekolady to bardzo magiczne miejsce, otoczone rodzinną miłością, czułością i z tradycjami. Kiedy właściciele kawiarni - Rozalia i Gabriel opowiadają Soni legendę jeziora, kawiarni i pewnych osób, nasza bohaterka jest pod niesamowitym wrażeniem. 


   " Miałam wrażenie, że poznając miejscową legendę, niejako stałam się świadkiem tamtych zamierzchłych zdarzeń i w jakimś sensie poczułam się wyróżniona. "


     Mnie też bardzo ta legenda wciągnęła i byłam zaskoczona, że opowiadająca ją dwójka osób robi to w taki sposób, jakby była przy tych wszystkich wydarzeniach osobiście!  Naprawdę! Tak to odczuwałam. Mało tego, tak jak Sonia niecierpliwiłam się na każdy kolejny kawałek tej legendy.  Jednak życie codzienne też tutaj jest ciekawe. Ach, jak czasem poplątane i trudne życie mają tutejsi bohaterowie z czasów obecnych. Zbiegi okoliczności, różne strachy, bolączki, problemy, ale też samotność na własne życzenie, odrzucenie, cierpienie, choroby. Są i powroty po latach, wybaczenie, pojednanie, próba bycia w związku, zrozumienie, miłość i akceptacja. Naprawdę dzieje się tu dużo i to w tak magicznych miejscach. 

     

    "Akceptacja nie znaczy, że od razu wszystko w nas idealnie się poukłada."


     A do układania to tutaj jest co, ale o tym to sobie poczytacie sami. Po przeczytaniu tej historii doszłam do wniosku, że pokazuje ona iż nadzieję zawsze warto mieć, że warto próbować o coś lub o kogoś zawalczyć i że nie trzeba się tak łatwo poddawać, nawet kiedy myślimy, że jesteśmy na przegranej pozycji. No i każdy z nas popełnia błędy. I tylko od nas zależy, czy będziemy chcieli je naprawić dziś, jutro czy za jakiś czas.  Dla mnie ta książka, to jeszcze dodatkowo pierwsze spotkanie z twórczością pani Doroty Gąsiorowskiej. Bardzo udane pierwsze spotkanie i już wiem, że muszę nadrobić inne jej książki. Bo jeśli w innych, tak jak i tutaj panuje taka przyjemna atmosfera ze szczególnym klimatem, z bardzo realistycznymi bohaterami i wydarzeniami tak opisanymi, że można je prawie zobaczyć własnymi oczyma, to ja chcę dalej czytać książki tej autorki. Ale na razie zapraszam Was do tej lektury. A! Zapomniałam! Tak na wszelki wypadek, to kilka chusteczek też Wam się przyda do tej lektury. Ja się wzruszyłam kilka razy i łezki mi się puściły. 

#współpracabarterowa z Wydawnictwem Znak Literanova



Tytuł: "Opowieść błękitnego jeziora"

Autor: Dorota Gąsiorowska

Ilość stron: 312

Wydawnictwo: Znak Literanova


     Dziękuję bardzo Wydawnictwu Znak Literanova za tę książkę. 



Komentarze

  1. Na pewno sięgnę po ten tytuł. Lubię się wzruszać czytając książkę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Czeka już u mnie na swoją kolej i nie mogę doczekać się czasu z nią ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Tytuł sympatyczny, bo o błękitnym jeziorze, takie tytuły mnie zachęcają, by przeczytać :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dawno nie sięgałam po książki tej autorki, więc mam co nadrabiać.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta pozycja zdecydowanie do mnie przemawia, więc chyba się skuszę

    OdpowiedzUsuń
  6. Czytałam ten tytuł i bardzo mi przypadł do gustu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Na pewno będę chciała się z nią zapoznać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zapomnieć wyjąć kartę z bankomatu!

     Wiecie, jeszcze o tym myślę i nie daje mi to spokoju. Jak można korzystać z bankomatu i odejść od niego nie zabierając swojej karty???????????? Nie rozumiem tego i oby mi się to nigdy nie przytrafiło!      Wczoraj będąc z mężem na zakupach w mieście, musiałam podejść do tejże ściany płaczu, aby wybrać trochę gotówki. No niestety na bazarkach jeszcze kartą płacić się nie da, więc trzeba mieć gotówkę w portfelu. Przed nami podeszła inna para małżonków do bankomatu ( oboje wyglądali na ok 40 lat). Stali razem przy tym bankomacie, razem zaglądali w monitor bankomatu, ja z moim mężem staliśmy z boku i rozmawialiśmy sobie. W pewnym momencie usłyszałam, jak tamta kobieta mówi do męża, że jej się tutaj coś nie zgadza, bo na koncie mają za dużo kasy! No i że lepiej nie wypłacać żadnej kasy tutaj i że ona chce to wyjaśnić w banku. Odeszli od ściany płaczu.        Wtedy ja podeszłam do bankomatu i stoję i lampię się na monitor, który wyświetla info o stanie konta ( tamtej pary) i zapytuje

Zamek z kartonu. Projekt na historię klasa 5.

     Zrobić zamek? Hmmm.... No dobra. Ale z czego i jak się za to zabrać? Ja osobiście nie miałam ani pomysłu, ani weny do takiej pracy. Ale w końcu to nie ja miałam wziąć się za ten projekt. ;) Tylko mój najstarszy syn. Uczeń 5 klasy Szkoły Podstawowej ;)       Wiem, wiem, rok szkolny się kończy, zaraz są wakacje, a ja tu o szkole piszę. No ale muszę się pochwalić :) Najpierw synek wpadł na pomysł, aby zamek wykonać ze sklejki. Nawet fajnie, bo i bardziej wytrzymały by był i fajniej by się prezentował. Tylko skąd wziąć sklejki tyle do tego zamku? I drugie pytanie - jak w tej sklejce będziemy wycinać szczegóły, np. mury wieży, okna, drzwi itp.??? Tato powiedział, że prościej będzie z kartonu. Syn nie bardzo chciał robić zamek z kartonu. Ale ostatecznie na ten tatowy pomysł przystał. Z kartonami nie ma problemu, bo przecież w sklepach ich mnóstwo!      Do wykonania tego zamku potrzebowali: 2 kartonów, farby plakatowe w kolorach brąz, czerń i czerwień, różne pędzelki,  duuuużo

Nalewka z brusznicy - czyli z naszej borówki czerwonej.

       W tym roku pierwszy raz byłam z moimi dziećmi i mężem na borówkach w lesie. Ja jako dziecko też chodziłam na borówki, ale raczej ot tak, dla siebie, żeby zjeść je. Jako że lubię robić dżemy dla mojej rodzinki, a także od jakiegoś czasu zbieram przepisy i próbuję zrobić nalewki z różnych owoców, to też mężowski pomysł był taki, abym w tym roku spróbowała zrobić właśnie nalewkę z brusznicy! Byliśmy całą rodziną w lesie - jeszcze w wakacje oczywiście. Mężu wcześniej wyczaił super miejsce, gdzie zbieraliśmy, zbieraliśmy i zbieraliśmy te borówki.        Jak widać mieliśmy jednego dnia trochę tych borówek. Z większości zrobiłam dżemik dla dzieci, ale też zostawiłam trochę na nalewkę. I teraz napiszę właśnie o niej.  NALEWKA NA CZERWONYCH BORÓWKACH Kilogram umytych i oczyszczonych czerwonych owoców borówki lekko pognieść, włożyć do słoja, zalać litrem spirytusu, zamieszać, szczelnie zamknąć i trzymać w miejscu nasłonecznionym tak długo, aż borówki stracą czerwony kolo