Przejdź do głównej zawartości

"Odchodzić" Agnieszka Moniak-Azzopardi - recenzja.

     " ŻYCIE JEST ZWYCIĘSTWEM WSZYSTKIEGO NAD NICOŚCIĄ. NOC, KTÓRA NAS CZEKA, ZAKOŃCZY SIĘ ŚWITEM.
Czy można przygotować się na odejście kogoś bliskiego? W jakich warunkach najłatwiej jest zaakceptować zbliżanie się do swojego kresu? Narrator stara się odpowiedzieć na to pytanie, przedstawiając losy Teresy i Henryka oraz ich wnuczki Natalii."

     Bardzo lubię czytać książki z historią w tle. A tutaj nie dość, że jest trochę wydarzeń historycznych, to jeszcze jest historia pewnej rodziny. Z początku denerwował mnie fakt, że są tu takie przeskoki w latach, wydarzeniach i miejscach. Że teraz czytam o wydarzeniach z roku 1924, a już po chwili czytałam coś z roku 1884, a potem znów z 1920 albo 1964 i znów 1938 roku. Ale potem już się oswoiłam. Wszystko ładnie mi się układało. 

      Pani Anieszka Moniak-Azzopardi napisała tę książkę bardzo przejmująco. Losy ludzi, którzy przeżyli II wojnę światową, którzy na własne oczy widzieli śmierć innych, bliskich im osób, ucieczki ludzi albo wywóz niektórych do obozów lub do ciężkich prac do Niemiec. Losy ludzi w powojennej Polsce oraz próba normalnego życia w tym powojennym świecie. Ale opisana jest tu też wielka miłość łącząca rodzinę Henryka - czyli głównego bohatera. Dalej są opisane dalsze losy Heńka oraz jego żon, jedynego syna i wnuków, ale najbardziej ukochanej wnuczki. 

      "... Ludzkie życie w optyce rzeczywistości wojny, a szczególnie drugiej wojny światowej, wydawało się pozbawione większego znaczenia. śmierć była wszędzie - na wszystkich frontach, w każdym domu, w każdej rodzinie. W umysłach wielu pozostawała dramatem, ale dramatem, który należało zaakceptować."

     Uwierzcie mi, że czytając momenty, kiedy Ukraińcy zabijali Polaków, w jak masakryczny sposób obchodzili się z kobietami i dziećmi - było mi mega ciężko. Ten bestialski sposób mordu!!! Aż łzy mi wycisnęło!!!
     Jednak najbardziej żal było mi Henryka, kiedy zmarła jego pierwsza żona. No tak się napłakałam, że oczy mi spuchły! Ale kiedy czytałam dalsze jego losy, było mi go żal. Tak po prostu, po ludzku było mi go żal. Bo choć miał kochającego syna i miał najukochańszą wnuczkę, to schorowany i będący coraz bliżej śmierci, nie mógł/nie chciał polepszyć swoich ostatnich lat/miesięcy/dni. Wolał męczyć się u boku trochę dziwnej drugiej żony. Te momenty, kiedy jego wnuczka Natalia go odwiedzała, była z nim, były jego wielką radością. I nadziwić się nie mogłam, że są takie rodziny, gdzie jedna ze stron próbuje pomóc swym bliskim jak może! A jest i druga strona rodziny, gdzie tylko mówią, że pomagają, a tak na prawdę nic nie robią. 

      W książce "Odchodzić" znajdziemy poruszające losy kilku pokoleń w jednej rodzinie. Te losy potrząsną Waszymi serduchami, tak jak potrząsnęły moim! Nie można obojętnie przejść obok wydarzeń tu przedstawionych, bo ciągle myślami wraca się do nich! Kiedy odejdzie z tego świata ktoś nam bliski, może te słowa pomogą choć trochę zaakceptować tę stratę:
     ...Tak wygląda ludzkie życie. Narodziny oznaczają śmierć. Jeżeli akceptujemy radość życia, musimy też zaakceptować smutek odchodzenia."

      Dziękuję Spotkajmy się w Gdyni oraz Wydawnictwu Novae Res za możliwość przeczytania i napisania recenzji na temat książki "Odchodzić" Agnieszki Moniak-Azzopardi.



Komentarze

  1. Bardzo wzruszająca lektura. Mam sporo takich w swojej biblioteczce, choć wywołują sporo emocji, to jednak niosą za sobą cenną lekcję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak. Ja bardzo lubię książki z historią,a tutaj jest to bardzo wciągająco wszystko opisane, łącznie z losami rodziny Henryka.

      Usuń
  2. Oby jak najmniej smutków. Prawdą jest, że narodziny oznaczają śmierć. Ja jednak najbardziej boję się tej drugiej rzeczy :/ wolę o tym nie myśleć, jest to dla mnie nie do ogarnięcia :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytać o śmierci lubię, ale osobiście w moim świecie też jej za bardzo nie lubię. Choć wiem, że dziś jesteśmy, a jutro może nas nie być. I to jest trochę irytujące!!! Prawda? ;)

      Usuń
  3. Książka kompletnie ni w moim klimacie. Raczej po nią nie sięgnę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy lubi co innego czytać. Jeśli takie klimaty Ciebie nie kręcą, to nie zmuszam. ;) Pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Bardzo dobra recenzja. Ja akurat nie przepadam za smutnymi książkami, ale ta mnie do siebie przekonała.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i w wolnej chwili zapraszam do przeczytania.

      Usuń
  5. Ostatnio często sięgam po książki obrazujące losy pokoleń, wpadałam w takie refleksyjne zaczytania, zatem i ten tytuł chętnie widziałabym na swojej półce. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A więc z chęcią przeczytam i u Ciebie później recenzje o tej książce.

      Usuń
  6. Ja akurat nie przepadam za wątkami historycznymi, więc raczej nie dla mnie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może następnym razem uda mi się Ciebie przekonać do innej książki :)

      Usuń
  7. Coś czuję, że to nie w moim klimacie. Jednak - jestem otwarta! Jeśli kiedyś trafi się okazja, i tę książkę chętnie przeczytam :)

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja przymierzam się do przeczytania "Azylu. Opowieści o Żydach ukrywanych w warszawskim ZOO". Ale podejrzewam, że i ta książka by mi się spodobała. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, dzięki Tobie dowiedziałam się ciekawego tytułu - dopisuję do listy :) Pozdrawiam.

      Usuń
  9. Kiedyś takie relacje i wspomnienia były nie możliwe. Trochę mamy do nadrobienia. Przez lata nauczyliśmy się odbierać historię tylko w skali makro, a przecież o wiele ważniejsze są historie jednostek, są prawdziwe i szczera. Prawdziwe życie. Lubię takie pozycje, choć rzeczywiście mogą boleć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, ból tutaj jest odczuwalny, aczkolwiek jest i szczęście, miłość i radość. I ta historia, to mnie tutaj wciągnęło bardzo.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zamek z kartonu. Projekt na historię klasa 5.

     Zrobić zamek? Hmmm.... No dobra. Ale z czego i jak się za to zabrać? Ja osobiście nie miałam ani pomysłu, ani weny do takiej pracy. Ale w końcu to nie ja miałam wziąć się za ten projekt. ;) Tylko mój najstarszy syn. Uczeń 5 klasy Szkoły Podstawowej ;)       Wiem, wiem, rok szkolny się kończy, zaraz są wakacje, a ja tu o szkole piszę. No ale muszę się pochwalić :) Najpierw synek wpadł na pomysł, aby zamek wykonać ze sklejki. Nawet fajnie, bo i bardziej wytrzymały by był i fajniej by się prezentował. Tylko skąd wziąć sklejki tyle do tego zamku? I drugie pytanie - jak w tej sklejce będziemy wycinać szczegóły, np. mury wieży, okna, drzwi itp.??? Tato powiedział, że prościej będzie z kartonu. Syn nie bardzo chciał robić zamek z kartonu. Ale ostatecznie na ten tatowy pomysł przystał. Z kartonami nie ma problemu, bo przecież w sklepach ich mnóstwo!      Do wykonania tego zamku potrzebowali: 2 kartonów, farby plakatowe w kolorach brąz, czerń i czerwień, różne pędzelki,  duuuużo

Zapomnieć wyjąć kartę z bankomatu!

     Wiecie, jeszcze o tym myślę i nie daje mi to spokoju. Jak można korzystać z bankomatu i odejść od niego nie zabierając swojej karty???????????? Nie rozumiem tego i oby mi się to nigdy nie przytrafiło!      Wczoraj będąc z mężem na zakupach w mieście, musiałam podejść do tejże ściany płaczu, aby wybrać trochę gotówki. No niestety na bazarkach jeszcze kartą płacić się nie da, więc trzeba mieć gotówkę w portfelu. Przed nami podeszła inna para małżonków do bankomatu ( oboje wyglądali na ok 40 lat). Stali razem przy tym bankomacie, razem zaglądali w monitor bankomatu, ja z moim mężem staliśmy z boku i rozmawialiśmy sobie. W pewnym momencie usłyszałam, jak tamta kobieta mówi do męża, że jej się tutaj coś nie zgadza, bo na koncie mają za dużo kasy! No i że lepiej nie wypłacać żadnej kasy tutaj i że ona chce to wyjaśnić w banku. Odeszli od ściany płaczu.        Wtedy ja podeszłam do bankomatu i stoję i lampię się na monitor, który wyświetla info o stanie konta ( tamtej pary) i zapytuje

Nalewka z brusznicy - czyli z naszej borówki czerwonej.

       W tym roku pierwszy raz byłam z moimi dziećmi i mężem na borówkach w lesie. Ja jako dziecko też chodziłam na borówki, ale raczej ot tak, dla siebie, żeby zjeść je. Jako że lubię robić dżemy dla mojej rodzinki, a także od jakiegoś czasu zbieram przepisy i próbuję zrobić nalewki z różnych owoców, to też mężowski pomysł był taki, abym w tym roku spróbowała zrobić właśnie nalewkę z brusznicy! Byliśmy całą rodziną w lesie - jeszcze w wakacje oczywiście. Mężu wcześniej wyczaił super miejsce, gdzie zbieraliśmy, zbieraliśmy i zbieraliśmy te borówki.        Jak widać mieliśmy jednego dnia trochę tych borówek. Z większości zrobiłam dżemik dla dzieci, ale też zostawiłam trochę na nalewkę. I teraz napiszę właśnie o niej.  NALEWKA NA CZERWONYCH BORÓWKACH Kilogram umytych i oczyszczonych czerwonych owoców borówki lekko pognieść, włożyć do słoja, zalać litrem spirytusu, zamieszać, szczelnie zamknąć i trzymać w miejscu nasłonecznionym tak długo, aż borówki stracą czerwony kolo