Przejdź do głównej zawartości

"Mogło być gorzej" Teresa Monika Rudzka - przedpremierowo!

      Za 2 dni, bo już 24 lutego ta książka będzie miała swoją premierę! Byłam jej bardzo ciekawa. Czy spełniła moje oczekiwania? 


     Tym razem przedstawiam Wam książkę, w której nie znajdziecie scen miłosnych, ani erotycznych. Tym razem pokazuję Wam książkę, w której poczytać możecie o uczuciach i emocjach. Jakich? Różnych. Pokrótce Wam je przybliżę. 

     Mira i Marlon, to matka i syn. Oboje jakiś czas temu stracili bliską osobę, a dokładnie Marlon stracił brata, a Mira syna. Oboje do dziś nie pogodzili się z jego śmiercią. Przeżywają jego stratę. 

     Fabian i Justyna, to ojciec i córka. Niedawno Fabian stracił żonę, a Justyna matkę. Żeby było jeszcze gorzej, kobieta zginęła w dosyć kompromitujących okolicznościach. I też nie radzą sobie z całą tą sytuacją. 

     Ze śmiercią wiążą się różne emocje i uczucia. O których tutaj możecie poczytać. Jednak  jest tutaj też poruszony temat bulimii i anoreksji. Nie wiem dlaczego tak wiele dziewcząt i kobiet wpędza się w te choroby!???? Ja nie miałam nigdy obsesji na punkcie swojej figury. A zdarzało się, że jedni twierdzili, że jestem za chuda, a drudzy, że za gruba! A kij im w oko! Dla mnie najważniejsze zawsze było i jest to jak ja się czuję w swoim ciele i czy mi się wszystko we mnie podoba!!!

     Pewnego dnia, nieplanowanie, Mira poznaje Fabiana i Justynę. Od pierwszego momentu nie przypadają sobie kompletnie do gustu. Jednak coś ciągnie Mirę i Fabiana ku sobie. I to Fabian wychodzi z propozycją spotkań z Mirą. Ich relacje są tutaj bardzo dziwne i burzliwe. Oboje w końcu swoje w życiu przeszli i patrzą na siebie trochę przez pryzmat przeszłości. Oboje w sobie nawzajem widzą pewne ułomności czy niedoskonałości, które w mniejszym lub w większym stopniu im przeszkadzają. Jednak je tolerują, ale dochodzą do pewnego momentu, gdzie ni z gruszki ni z pietruszki wystarczy małe coś, co z automatu kończy ich związek. Potem znów się schodzą i niby jest git, do pewnego znów momentu. Wiecie, taka trochę huśtawka emocjonalna! Jak u nastolatków, a nie u dorosłych ludzi! 

     Justyna natomiast to też niezły ananas jest. Choć ma 20 lat i powinna już 2 lata temu zdać maturę, to do tej pory jej nie zdała.  Jak przeczytacie książkę, to dowiecie się, że ta dziewczyna nie była wyczekiwanym dzieckiem swoich rodziców.

"- Nienawidzę jej, żebyś wiedział jak bardzo! To twoja wina! Nie chciałam mieć dziecka! Dobra, nic nie będę  robić, może umrze sama. We śnie! - krzyczała żona."

Ja rozumiem, że skoro nie układało się córce z matką, to trochę na psychikę jej to weszło, jednak wydaje mi się, że tak był0 jej akurat wygodnie i po prostu nie chciała podejść do tej matury. Bo jest dosyć mądrą i inteligentną osobą, która lubi stawiać na swoim. Popełni tutaj kilka błędów, za które będzie musiała odpokutować. I w tym wszystkim będzie też Marlon, syn Miry. On natomiast jest moim zdaniem tutaj najbardziej normalną osobą w tej książce. Pomaga i wspiera matkę, stara się pomagać też innym, dba o zwierzęta, ale nie ma za bardzo czasu dla siebie. 


     To co najbardziej przeszkadzało mi w tej książce, to to, że nie ma tutaj żadnych rozgraniczeń w wydarzeniach, nawet w momentach. O co mi chodzi? Jest dajmy na to scena z Marlonem i Justyną, a ni z tego ni z owego już jest scena z Fabianem i Mirą. Albo Fabian i Mira są w domu, a już w następnym zdaniu zajechali autem gdzieś tam. Wiecie, przeskok z jednej sceny na drugą w żaden sposób nie jest rozgraniczony. Były momenty, że gubiłam się w tej książce przez to. Ale poza tym udało mi się wszystko spiąć do kupy. I przyznaję, że jest tutaj poruszonych kilka bardzo ważnych tematów, jest też pokazane jak trudno jest wyjść z choroby czy jak osoby, które straciły kogoś bliskiego potrafią siebie łatwo zrozumieć ( w pewnych tematach). A także przeczytacie jak kot czy pies umie zareagować na stres. 

Tytuł: "Mogło być gorzej"

Autor: Teresa Monika Rudzka 

Ilość stron: 296

Wydawnictwo: WasPos 


Dziękuję Wydawnictwu WasPos za tę książkę i możliwość jej zrecenzowania. 



     


   

Komentarze

  1. trochę boję się czytać historie, strata dziecka kojarzy mi się z niewyobrażalnym bólem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, strata dziecka to jest na pewno ogromny ból dla matki. Tutaj matka straci już dorosłego syna. I do tej straty też podejdzie inaczej.

      Usuń
  2. Zaciekawiłaś mnie tą książką.
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się i jeśli ją przeczytasz, to daj znać czy Ci się spodoba. Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Jaki cytat. Ta książka to zapewne emocjonalna bomba.

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka jak najbardziej na czasie... Tak więc, czekamy na premierę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Książka z pewnością jest godna uwagi, ale ja nie jestem pewna, czy jestem gotowa zmierzyć się z tematem straty dziecka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Strata dziecka ji strata żony est tutaj raczej pokazana jako coś, co łączy dwie dorosłe osoby. Jako taka nic porozumienia, że inni ich nie rozumieją, ale oni siebie na wzajem już tak. Bo łączy ich ta strata.

      Usuń
  6. Tytuł może zainteresować moją córkę, podsunę go jej pod rozwagę, może w przedmaturalnym czasie będzie miała ochotę zajrzeć do niej, jako przerywnik. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Świetny pomysł, no i życzę powodzenia córce na maturze! Ciężki czas dla nich nasrał, to całe e-nauczanie ehhh... Mój najstarszy syn szykuje się do egzaminu 8 klasisty i dla mnie to jest porażka.

      Usuń
  7. Bardzo lubię prozę pani Rudzkiej i tę książkę też mam. Ale jeszcze nie zaczęłam czytać. Pani Rudzka jak nikt trafia w serce czytelnika, pisząc o stracie kogoś bliskiego. Sama się z tym borykała.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie lubię niespójności w fabule, a tu o niej wspominasz.

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyznam, że kiedy czytam książki, w których poruszany jest aspekt bliskiej osoby, z jeszcze większą uwagą skupiam się na najdrobniejszych nawet detalach z życia bohaterów, to tak jakby wciąż rozwijać pytanie, dlaczego to mnie się przytrafiło.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Zamek z kartonu. Projekt na historię klasa 5.

     Zrobić zamek? Hmmm.... No dobra. Ale z czego i jak się za to zabrać? Ja osobiście nie miałam ani pomysłu, ani weny do takiej pracy. Ale w końcu to nie ja miałam wziąć się za ten projekt. ;) Tylko mój najstarszy syn. Uczeń 5 klasy Szkoły Podstawowej ;)       Wiem, wiem, rok szkolny się kończy, zaraz są wakacje, a ja tu o szkole piszę. No ale muszę się pochwalić :) Najpierw synek wpadł na pomysł, aby zamek wykonać ze sklejki. Nawet fajnie, bo i bardziej wytrzymały by był i fajniej by się prezentował. Tylko skąd wziąć sklejki tyle do tego zamku? I drugie pytanie - jak w tej sklejce będziemy wycinać szczegóły, np. mury wieży, okna, drzwi itp.??? Tato powiedział, że prościej będzie z kartonu. Syn nie bardzo chciał robić zamek z kartonu. Ale ostatecznie na ten tatowy pomysł przystał. Z kartonami nie ma problemu, bo przecież w sklepach ich mnóstwo!      Do wykonania tego zamku potrzebowali: 2 kartonów, farby plakatowe w kolorach brąz, czerń i czerwień, różne pędzelki,  duuuużo

Zapomnieć wyjąć kartę z bankomatu!

     Wiecie, jeszcze o tym myślę i nie daje mi to spokoju. Jak można korzystać z bankomatu i odejść od niego nie zabierając swojej karty???????????? Nie rozumiem tego i oby mi się to nigdy nie przytrafiło!      Wczoraj będąc z mężem na zakupach w mieście, musiałam podejść do tejże ściany płaczu, aby wybrać trochę gotówki. No niestety na bazarkach jeszcze kartą płacić się nie da, więc trzeba mieć gotówkę w portfelu. Przed nami podeszła inna para małżonków do bankomatu ( oboje wyglądali na ok 40 lat). Stali razem przy tym bankomacie, razem zaglądali w monitor bankomatu, ja z moim mężem staliśmy z boku i rozmawialiśmy sobie. W pewnym momencie usłyszałam, jak tamta kobieta mówi do męża, że jej się tutaj coś nie zgadza, bo na koncie mają za dużo kasy! No i że lepiej nie wypłacać żadnej kasy tutaj i że ona chce to wyjaśnić w banku. Odeszli od ściany płaczu.        Wtedy ja podeszłam do bankomatu i stoję i lampię się na monitor, który wyświetla info o stanie konta ( tamtej pary) i zapytuje

Nalewka z brusznicy - czyli z naszej borówki czerwonej.

       W tym roku pierwszy raz byłam z moimi dziećmi i mężem na borówkach w lesie. Ja jako dziecko też chodziłam na borówki, ale raczej ot tak, dla siebie, żeby zjeść je. Jako że lubię robić dżemy dla mojej rodzinki, a także od jakiegoś czasu zbieram przepisy i próbuję zrobić nalewki z różnych owoców, to też mężowski pomysł był taki, abym w tym roku spróbowała zrobić właśnie nalewkę z brusznicy! Byliśmy całą rodziną w lesie - jeszcze w wakacje oczywiście. Mężu wcześniej wyczaił super miejsce, gdzie zbieraliśmy, zbieraliśmy i zbieraliśmy te borówki.        Jak widać mieliśmy jednego dnia trochę tych borówek. Z większości zrobiłam dżemik dla dzieci, ale też zostawiłam trochę na nalewkę. I teraz napiszę właśnie o niej.  NALEWKA NA CZERWONYCH BORÓWKACH Kilogram umytych i oczyszczonych czerwonych owoców borówki lekko pognieść, włożyć do słoja, zalać litrem spirytusu, zamieszać, szczelnie zamknąć i trzymać w miejscu nasłonecznionym tak długo, aż borówki stracą czerwony kolo