Dzięki Kochani za wszystkie kciuki, za dobre słowo, za myśli i w ogóle dziękuję za to że jesteście z nami. Jak pamiętacie, to teraz 12 sierpnia córcia miała mieć przeszczep kości z biodra do wyrostka zębodołowego. No niestety do operacji nie doszło.
W piątek rano, bo już o 5.00 wyjechaliśmy do Olsztyna, w szpitalu byliśmy coś po 8.00 i tam najpierw rejestracja, potem krótki wywiad plus pomiary córci i wiśta wio na oddział. Tatko i synek pojechali, my zostałyśmy i w sumie było ok. Tylko popołudniu już córci się nudziło w szpitalu i ciągle tylko tak mówiła:
- Mamo, chce do taty!
- Mamo, chce na plac zabaw!
- Mamo, chce do domu!
- Mamo, chce na dwól.
No i weź jej tłumacz w koło Macieju, że nie możemy wyjść i musimy tu trochę zostać. I wtedy płacz, ryk, wyk, nie mogłam momentami jej uspokoić. Uspokajała się na trochę, jak puszczałam jej bajki w telefonie. I tak do wieczora, gdzie w końcu po 19.00 umęczona zasnęła. Dodać jeszcze muszę, że wszelkie badania, gdzie musiała buzię pokazać to pięknie sama pokazywała i jęzorek wytykała i nawet przy wbijaniu igły z wenflonem nie pisnęła w ogóle! Aż pielęgniarki były w szoku! Przy zrywaniu plastrów też nawet okiem nie mrugnęła! Taka dzielna i samodzielna córcia! Tylko czego nie lubi, to jak jeden pan specjalista ją bierze na robienie zdjęć. No tego nie lubi, choć ogólnie to ona zdjęcia lubi. Ale nie u niego :) No cóż. To mały minus. Jednak wszystko było dobrze do jej zaśnięcia. W nocy słyszałam, że nos się jej zatyka, potem zaczęła kaszleć trochę. I tak całą noc. A rano kiedy przyszła oddziałowa pielęgniarka mała tak kichnęła i żółte gile jej poszły z nochala, że już bez ich gadania domyślałam się, że z operacji będą nici. Później przyszła pediatra, zbadała małą i wyszło, że wirusowe zapalenia gardła ma, bo gardło też zaczerwieniane. A przecież w czwartek było wszystko ok. No ale wirus czekał i w końcu się ujawnił, no i może to i lepiej że teraz się pokazał. Bo podobno mógłby być problem z przyjęciem przeszczepu gdyby wirus wyszedł choćby dzień później. Więc po co nam to. Lepiej teraz odpuścić operacji, wyleczyć choróbsko i później będziemy znów umawiać termin.
Tak więc w piątek wyszłyśmy ze szpitala z przykazem wykurowania się, mamy 6 tygodni przymusowego odpoczynku od myślenia o operacji, a potem dopiero, jeśli mała będzie zdrowa, to będziemy dzwonić i umawiać nowy termin. Tak sobie myślę, czy czasem na grudzień nam termin nie wypadnie? Albo czy w ogóle w tym roku jeszcze się załapiemy? No cóż. Co ma być, to będzie?!
Teraz wracamy na stare tryby. Matka ma do nadrobienia trochę zaległości książkowych, bo ostatnimi dniami przed operacją, to skupić się na czytaniu nie umiałam. Nawet wzięłam jedną książkę do szpitala, ale tam nie miałam sił i chęci na czytanie. Więc książka zrobiła sobie tylko wycieczkę z nami :) Musze też ogórki i fasolkę znów zerwać i zaprawić bo to też czekało na mnie kilka dni :) No mam co robić. Ale z czego jestem też zadowolona po tym naszym pobycie w szpitalu, to z 2 rzeczy. Mianowicie z tego że dostaliśmy w końcu skierowanie do ortodonty zajmującego się dziećmi z rozszczepem - po weekendzie będę nas umawiała na jakiś termin :), no i druga sprawa, że córka zaskoczyła nie tylko personel szpitala ale i mamę, że tak dzielnie znosiła wszystkie zabiegi, które jej robili tam, że nie płakała przy wbijaniu igły z wenflonem i ogólnie sama podchodziła do pielęgniarek - no córciu jestem z Ciebie mega dumna. Kocham Ciebie Ty moja mała kobietko :)
Fotka co prawda nie ze szpitala, bo z Warszawy, ale jestem tutaj z nią - z moją córcią :)
Życzę Wam kochani dużo zdrówka, siły i wytrwałości.
OdpowiedzUsuńDziękujemy, przyda się, bo kaszel mała ma coraz większy. Eh... Jutro będę próbowała umówić ją do pediatry.
UsuńO kurcze, niech młoda się kuruje i jak najszybciej ma to wszystko za sobą. I Ty też, bo wyobrażam sobie, jaka to nerwówka dla Ciebie
OdpowiedzUsuń